– Ty naprawdę o niczym nie miałeś pojęcia – stwierdziła z zadumą Ruth, kiedy skończyła nakreślać mi okoliczności sprawy, z jaką się do mnie zwracała.
Wnioskując po dobiegających zza załomu ściany odgłosach cmokania i komentarzach w stylu: „też mi nowość", „to oczywiste" albo „czyli dziennikarze jeszcze o tym nie wiedzą", byłem chyba jedyną osobą w całym Londynie, a może nawet w Zjednoczonym Królestwie, która nie słyszała o tragicznej śmierci lorda Thadeusa Rosewortha. Od kilku dni – jak się okazało – wszystkie media i opinia publiczna żyły jedynie tym wydarzeniem. Morderstwo znanego arystokraty, Zbrodnia w Roseworth Manor – krzyczały nagłówki nie tylko „Daily Mail" czy „The Times", lecz także „The London Gazette", a to już oznaczało, że sprawa jest poważna. Zapewne Scotland Yard nie narzekał na nudę w ostatnim czasie. Mogło się wydawać, że poważny prywatny detektyw, którego reputacja dotarła nawet na dwór królewski, będzie najlepiej zorientowany w sytuacji, lecz sprawy miały się zgoła inaczej.
– Najmniejszego – przytaknąłem ze skruchą, którą naprawdę czułem.
Co prawda, miałem swoje powody, by odciąć się od świata, jednak teraz bardzo tego żałowałem.
Panna Hardcastle, nawet już nieudająca, że podsłuchiwała, przyniosła plastikową tacę, na której stały trzy filiżanki z kawą i spodeczek biszkoptów. Nie miałem pojęcia, skąd wzięła ciastka, ale na wszelki wypadek nie pytałem.
– Pan Harper, jak już pani mówiłam, jest niedysponowany i od kilku dni nie interesuje się światem zewnętrznym i przyziemnymi aspektami życia – oznajmiła z wyraźną pretensją. – Z całą pewnością zorientowałby się w sytuacji po powrocie do normalnego funkcjonowania, czego spodziewałam się w najbliższym czasie. Ale skoro twierdzi, że już jest gotowy, to prawdopodobnie tak właśnie jest.
Ruth przeniosła na mnie spojrzenie, z którego wyczytałem niepokój i troskę.
– Rozumiem – powiedziała. I rzeczywiście rozumiała. Spośród wszystkich ludzi ona właśnie miała prawo rozumieć. – Widziałam cię tamtego dnia na cmentarzu – przyznała niemal szeptem. – Przyniosłeś białe dalie, jej ukochane kwiaty.
– I nie podeszłaś? – zapytałem, choć mój ton brzmiał bardziej jak stwierdzenie.
Zamiast odpowiedzieć, sięgnęła do torebki, z której wyjęła srebrną papierośnicę. Wpadający przez okno pojedynczy promień słońca oświetlił wygrawerowane na niej inicjały „R.R.", piękny gotycki krój, z zawijasami i fikuśnymi ozdobnikami przypominającymi pnącze róży. Bardzo adekwatne.
– Mój ojciec nie znosił palenia, wiedziałeś o tym? – rzuciła ni stąd, ni zowąd. – Palenia w ogóle, a palaczy uznawał za ludzi gorszego sortu. Tymczasem moja matka pali, odkąd pamiętam. To zabawne, czyż nie? – Uśmiechnęła się, ale nie było słychać wesołości w jej głosie, i ignorując trzymaną przeze mnie zapalniczkę, zapaliła papierosa i zaciągnęła się dymem.
– Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli ja też zapalę? – zapytałem grzecznie, choć właściwie to ona powinna zapytać pierwsza, w końcu była moim gościem. Jeszcze nie klientką. – Ruth... – zacząłem, odpaliwszy swojego bensona & hadgesa. – Nie wiem, czy dobrze cię zrozumiałem. Chcesz, żebym zbadał sprawę śmierci twojego ojca, czy tak?
Skinęła głową i znów zaciągnęła się papierosem z filtrem. Nowa moda, która niedawno przybyła do nas zza oceanu. Przez chwilę przyglądałem się jej dłoni, która z gracją trzymała du mauriera. Pomyślałem wtedy, że nawet palenie w wykonaniu arystokracji wygląda lepiej. Jakby urodzili się z tym niezwykłym wyczuciem elegancji.
– Chciałabym, żebyś udowodnił, że lord Roseworth nie został zamordowany – oznajmiła z zadziwiającą twardością. – I że żaden z członków naszej rodziny nie miał z tym nic wspólnego.
– To raczej zadanie dla Scotland Yardu – stwierdziłem zgodnie z prawdą.
– Nie, Jonny! – Ruth zasłoniła usta lewą dłonią, jakby sama zdziwiła się tą zbyt daleko idącą poufałością. – Przepraszam, nie gniewaj się, Jonathanie.
– Nic się nie stało – zapewniłem, może odrobinę opryskliwie. – Dlaczego uważasz, że policja metropolitalna... – Urwałem nagle, uświadomiwszy sobie całą złożoność tej sytuacji. – Mój ojciec prowadzi tę sprawę, czy tak?
Ruth skinęła głową. Nie musiała niczego więcej tłumaczyć.
Odchyliłem się na krześle, zaciągnąłem dymem i zapatrzyłem w sufit. Poza oczywistą ciekawością, którą obudziła we mnie wizyta dawno niewidzianej znajomej, możliwością zarobku, jaką niosło ze sobą przyjęcie zlecenia, doszła jeszcze jedna okoliczność – i to ona miała ostatecznie przechylić szalę. W wyobraźni ujrzałem swojego ojca gotującego się z wściekłości, kiedy zacznę plątać mu się pod nogami.
– Skłaniam się ku przyjęciu tej sprawy – rzuciłem po chwili – ale pod kilkoma warunkami. – Powróciłem wzrokiem do twarzy Ruth, która wpatrywała się we mnie w napięciu. – Niczego nie będziecie przede mną ukrywać. Dasz mi dostęp do wszystkiego, nawet do najbardziej prywatnych miejsc i przedmiotów. Chcę mieć, jak to się mówi w twoim fachu, całkowitą wyłączność.
Karminowe usta lady Roseworth rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, odsłaniając zadbane zęby. Dziewczęca niemal twarz rozjaśniła się, jakby ktoś obsypał ją złocistym pyłem.
– Wspaniale! – wykrzyknęła. – Pokryję wszystkie koszty, Jonathanie, nie musisz na niczym oszczędzać! A poza tym jesteś zawsze mile widzianym gościem w Roseworth Manor. Ciotka Agatha na pewno ucieszy się na twój widok, zawsze wyjątkowo cię lubiła!
Na wspomnienie Agathy Radcliffe poczułem ukłucie w sercu, a Ruth szybko zrozumiała, że nie przemyślała do końca swojej wypowiedzi.
– Agatha jest w Roseworth Manor? – zapytałem niemal szeptem.
– Och, Jonathanie, tak mi przykro... – jęknęła. – Błagam, nie zmieniaj zdania! Obiecuję, że zamknę Agathę na strychu, żeby nie wchodziła ci w paradę!
– Wciąż nie podjąłem decyzji, lady Roseworth – odparłem poważnym tonem, jednak na wyobrażenie Agathy zamkniętej w na strychu kąciki ust same zaczęły mi się unosić. – Daj mi kilka godzin na przemyślenie.
– Ostatni pociąg do Norwich odchodzi o dziewiętnastej – poinformowała mnie natychmiast, jak gdyby nigdy nie wątpiła, że przyjmę prowadzenie tej sprawy.
Obiecałem, że dam jej znać przed porą południowej herbaty, po czym pożegnaliśmy się jak bliscy przyjaciele, jakby ostatnie dwa lata, podczas których nie kontaktowaliśmy się ze sobą, w ogóle nie istniały. Dopiero gdy odprowadziłem Ruth do drzwi i zerknąłem w wiszące obok nich lustro, uświadomiłem sobie, że wbrew jej słowom bardzo się zmieniłem. Ciemne włosy, zazwyczaj doskonale ostrzyżone i ułożone, teraz zdawały się żyć własnym życiem, które w głównej mierze składało się ze stawania na baczność. Pociągłą twarz z wydatną szczęką pokrywał kilkudniowy zarost. Mimo stosunkowo młodego wieku miałem już srebrne kępki w brodzie, co teraz było wyraźnie widać, choć zwykle goliłem się na gładko. Pod oczami pojawiły się ciemne kręgi, a na czole dostrzegłem więcej zmarszczek niż zazwyczaj.
– Jeśli nie chce pan, żeby arystokracja wzięła go za służbę albo kloszarda, musi pan popracować nad wizerunkiem – wbiła mi szpilę panna Hardcastle, kiedy nasz wzrok spotkał się w lustrze. – Całe szczęście, że ta panna Roseworth się zjawiła, bo jeszcze kilka dni i zmarniałby pan zupełnie.
– Dziękuję, że dbała pani o mnie – powiedziałem z bladym uśmiechem.
– Drobiazg, panie Harper. – Machnęła ręką, ale na jej surowej twarzy pojawiły się rumieńce. – Żadna ze mnie samarytanka. Gdyby pan umarł z głodu, ja straciłabym pracę.
Uśmiechnąłem się z rozbawieniem, jednak ona już tego nie zobaczyła. Powiedziawszy, co miała do powiedzenia, odwróciła się i poszła zająć się swoimi zadaniami. Cała panna Hardcastle. Cóż ja bym bez niej począł?