Adam Podlewski: Jak zaczęła się Państwa przygoda z programem „Opowiem CI o zbrodni"?
Kuźmińscy: Z programem „Opowiem CI o zbrodni" związani jesteśmy od początku jego istnienia. Wszystko zaczęło się od pewnego maila, którego odebraliśmy na sparaliżowanym śniegiem lotnisku w Neapolu. Pomysł wydał nam się intrygujący. W opowiadaniu o realnych zbrodniach z bliższej albo odleglejszej przeszłości nie ma nic niezwykłego – takich programów jest na kanałach tematycznych mnóstwo. Ale żeby opowiedzieli o nich autorzy powieści kryminalnych, analizując je ze swojej perspektywy twórczej – to było coś nowego. Czuliśmy, że telewizja to dla nas terra incognita, że telewizyjna, skrótowa jednak mocno w porównaniu z powieścią, skondensowana forma będzie dla nas wyzwaniem. Poza tym nie jesteśmy celebrytami, ale skromnymi autorami, którzy pracują w zaciszu swojego gabinetu, a nie w świetle jupiterów, przed kamerami.
Dlatego bardzo ważnym, unikatowym elementem tego projektu jest idąca za programami książka – zbiór tekstów (opowiadań? esejów? reportaży?), w której mogliśmy powiedzieć wszystko to, co na temat omawianych spraw mieliśmy do powiedzenia, za pomocą formy, w której czujemy się najpewniej. Mogliśmy więc zrobić krok w nieznane, trzymając się jednak swojej roli. A na wyzwaniach człowiek najwięcej się uczy.
AP: Czy praca nad programem była Państwa pierwszą wyprawą w świat telewizji? Jeśli tak, z jakimi nowymi doświadczeniami się to wiązało?
Kuźmińscy: Tak, to było nasze pierwsze spotkanie z produkcją telewizyjną. I wszystko było dla nas nowe, ciekawe i zaskakujące. Przede wszystkim – jaki sztab ludzi pracuje przy programie, jak wielkie jest to przedsięwzięcie. I jak ciężka i wymagająca wysokich kompetencji jest to praca. Dla ekipy – a wszyscy dawali z siebie wszystko (na rozgrzanym upałem poddaszu katowickej kamienicy, w zadymionym bunkrze, w lesie wśród dywanowych nalotów komarów) – i dla nas. Okazuje się, że powiedzieć przed kamerą kilka sensownych zdań tak, żeby wyszło to naturalnie – to nie lada zadanie aktorskie, nawet jeśli gra się tylko samego siebie.
My jesteśmy autorami – dobrze czujemy się wśród słów, zza których zdradzamy czytelnikowi o sobie tyle, ile uważamy za stosowne. W naszych książkach pierwsze skrzypce grają tworzone przez nas postaci i historie. Słowa to nasze podstawowe środowisko. W programie musieliśmy dać się widzom zobaczyć. Tym bardziej chcielibyśmy więc podziękować wszystkim tym, którzy pomogli nam się oswoić z kamerą.
AP: Jak wybierali Państwo sprawy do programu?
Kuźmińscy: Za każdym razem przy wyborze sprawy kierowaliśmy się tym samym kompasem, który towarzyszy nam przy tworzeniu naszych etnokryminałów. Interesowały nas sprawy z ciekawym społecznym lub kulturowym kontekstem, takie, przy pomocy których można poeksplorować różne zjawiska społeczne i psychologiczne, dowiedzieć się więcej o człowieku. Dlatego wybraliśmy „zbrodnię połaniecką", przy okazji której mogliśmy opowiedzieć o mechanizmach rządzących zmową milczenia i o zjawisku anomii. Sami zaproponowaliśmy też sprawę satanistycznego „mordu rytualnego" z Halemby, jak mało którą przynależącą do przewrotnych, karnawałowych, naznaczonych millenaryzmem czasów trasformacji.
Tym razem wybraliśmy sprawę seryjnego mordercy Bogdana Arnolda – „władcy much". Choć z kryminalnego punktu widzenia sprawa jest prosta i nie ma w niej nic, prócz ohydy, to bliższe przyjrzenie się jej pozwala dostrzec aż nadto intrygujących kontekstów. Musieliśmy zatem coś wybrać i na czymś się skupić. I skupiliśmy się na Arnoldzie – człowieku. Nie bestii, nie wampirze, ale człowieku właśnie. Kim był? Jaka była jego droga życiowa? Co takiego było w jego psychice? Zbieg jakich okoliczności i czynników sprawił, że Arnold stał się tym, kim się stał?
Po drugie, równie ważne, skupiliśmy się na jego ofiarach, o których rzadko się mówi inaczej niż „gnijące trupy". Na kobietach, ofiarach nie tylko Bogdana Arnolda, ale też bezdusznego systemu, który wyrzucał je poza margines społeczeństwa – i empatii. A na koniec zaczepiamy jeszcze czytelnika – fana kryminałów...
AP: Ile swobody w tworzeniu scenariuszy Państwo mieli?
Kuźmińscy: Przy tworzeniu tekstu – nie nazywamy go opowiadaniem, bo to by zakładało, że jest on fikcją – mieliśmy całkowitą swobodę twórczą, ograniczoną tylko materią faktów, na których się opieraliśmy. Przy scenariuszu sprawa wyglądała inaczej. Forma telewizyjnego dokumentu rządzi się swoimi prawami, innymi niż literatura kryminalna. My wiedzieliśmy, co mamy do powiedzenia, i co chcielibyśmy, żeby w odcinku wybrzmiało. Ale do tego, jak to językiem telewizyjnym opowiedzieć widzowi – potrzeba było innego doświadczenia. Całe szczęście pracowaliśmy ze znakomitymi specjalistkami i specjalistami od telewizyjnego fachu. A niezrównana producentka programu Jola Gwardys zna też doskonale nasze podejście i wie, jak te dwa światy połączyć. Toczyliśmy długie rozmowy, prowadziliśmy burze mózgów – i czasem twarde negocjacje – ale ostatecznie mieliśmy do scenariuszowych decyzji Joli pełne zaufanie.
AP: Jak czują się Państwo przechodząc z pisania o zbrodni wymyślonej do dokumentowania prawdziwych wydarzeń?
Kuźmińscy: Pisanie o zbrodniach, które wydarzyły się naprawdę ma dla nas zupełnie inny ciężar gatunkowy, niż wymyślanie nawet najbardziej mrocznych historii. Śmierć i ból są realne. Teoretycznie, mierząc się z takimi historiami, mamy wszystko podane na tacy: nie musimy sami niczego wymyślać, głowić się nad pozapinaniem wątków. Ale z drugiej strony, jesteśmy ściśle ograniczeni przez fakty. Nie możemy w imię budowania napięcia czy konstrukcji fabularnej zmieniać opisywanych wydarzeń, dopisywać aktorom motywacji, podkręcać napięcia. Musimy się trzymać faktów tak blisko, jak tylko pozwalają na to źródła. Prawdziwe historie są czasem dramatyczne, czasem wydają się trywialne, czasem wręcz bezsensowne. Ale mają tę przewagę nad nawet najbardziej kunsztowną fabułą fikcyjną, że wydarzyły się naprawdę. I stąd płynie ich siła oddziaływania. Uważamy, że autor jest bohaterom tych historii winny najwyższą rzetelność. Piszemy o czyimś życiu i śmierci – to olbrzymia odpowiedzialność.
Prowokuje to też do zadania sobie pytania – po co my to robimy? Czy w ekscytowaniu się czyjąś śmiercią nie ma czegoś perwersyjnego? Od fabuły fikcyjnej – nawet najbardziej krwawej – łatwiej się zdystansować, wziąć całą tę przemoc i krew w nawias, uznać że to tylko (tylko?) rozrywka. Świadomość, że ta krew została przelana naprawdę, zmusza do postawienia sobie kilku niewygodnych pytań. Burzy spokój.
Fot. Grażyna Makara
AP: Co jest trudniejsze: stworzenie wiarygodnego fikcyjnego przestępcy, czy zrozumienie motywów czynu prawdziwej osoby?
Kuźmińscy: To dwa zupełnie różne przedsięwzięcia, które różnią się wektorami. Co prawda żeby móc stworzyć wiarygodnego przestępcę, z jego motywacją, modus operandi, przekonującym psychologicznie zachowaniem, trzeba najpierw przeanalizować wiele prawdziwych przypadków. Autor w przypadku swojej postaci ma jednak tę przewagę, że postać jest zawsze w jego mocy. To autor wybiera elementy, które zna z życia czy z researchu, i używa ich do kształtowania postaci. Dokonuje więc syntezy. A do zrozumienia motywów prawdziwej osoby potrzebna jest inna supermoc: analiza. Zrozumieć psychopatę, seryjnego mordercę, sadystę – to zadanie dla psychiatrów, psychologów, seksuologów sądowych, biegłych i sądu. Zadanie, którego w wielu wypadkach nie da się doprowadzić do stuprocentowego końca. My nie mamy czelności powiedzieć, że „zrozumieliśmy" Bogdana Arnolda, że – jak to się ładnie mówi – „weszliśmy w umysł mordercy". Proponujemy swoją interpretację, spostrzeżenia, stawiamy pytania. Tylko tyle i aż tyle.
AP: Jak Państwo oceniają: jak polski świat literacki (ze szczególnym uwzględnieniem twórców i miłośników powieści kryminalnej) radzi sobie z pandemią? Czy w ilości i skali ograniczone imprezy literackie oraz spotkania online zdołały podtrzymać ogień zainteresowania i życia fanowskiego?
Kuźmińscy: Pandemia ograniczyła wiele możliwości komunikowania się autorów z czytelnikami, pozostawiając dostępne jedynie kanały online, co
spowodowało, że owo „życie fanowskie" przeniosło się do internetu. Nic nie zastąpi kontaktu twarzą w twarz na spotkaniu autorskim, chwili rozmowy z żywym człowiekiem, ale trzeba się było w tym odnaleźć, choć to ersatz spotkania. Trudno nam ocenić, czy owo życie fanowskie w internecie rozkwita, czy wegetuje. My postanowiliśmy wykorzystać czas pandemii do tego, żeby się cyfrowo wyciszyć, nabrać dystansu do świata mediów społecznościowych. Nieustanne utrzymywanie zainteresowania w social mediach kosztuje energię, którą chcielibyśmy zainwestować inaczej. Łatwo tu też wpaść w pułapkę społecznościowej bańki, którą zaczyna się mylić ze światem, a dla autora to zabójcze. Gdzieś na końcu drogi jest też pytanie, czy chodzi jeszcze o książki, czy tylko o uwagę dla samej uwagi.
Bo to, co autorom i szeroko rozumianej branży twórczej zabrała pandemia, to po prostu podstawy funkcjonowania, utrzymania, bytu. Tej wyrwy nie zasypie się lajkami.
Oczywiście, wiele świetnych – bo konkretnych – rzeczy w sieci się podczas pandemii wydarzyło i wydarza: spotkania i festiwale, dzięki heroicznej wytrwałości ich organizatorów dostępne online, okazały się mieć potencjał trafiania do dużo większej liczby zainteresowanych, więc warto hybrydę realu z wirtualem zapamiętać jako pomysł na przyszłość. Ale chodzi nie tylko o spotkania – także np. o znakomitą akcję „Czytaj legalnie i pozwól legalnie czytać innym" walczącą z e-bookowym piractwem, które zwłaszcza w dzisiejszej sytuacji jest dla autorów ciosem w plecy.
Zawsze jesteśmy otwarci na kontakt z czytelnikami online, ale nasze życie toczy się gdzie indziej. To wyłącznie nasz wybór – wiemy, że jest wiele autorek i autorów, którzy prowadzą bogate życie internetowe na swoich profilach i świetnie w ten sposób funkcjonują. Dla nas koniec końców najważniejszym sposobem komunikowania się z czytelnikami są nasze książki. Drodzy czytelnicy, czytajcie nasze książki, nie nasze posty na Facebooku.
AP: Co Państwo czuli dowiadując się o nagrodzie Kryminalnej Piły za Marę?
Kuźmińscy: Bardzo nas ucieszyło, że Mara została uhonorowana główną nagrodą przez Jury Kryminalnej Piły, bo to książka dla nas wyjątkowa. Wiedzieliśmy, że podejmując temat udziału polskiej ludności w Judenjagd, podejmujemy też ryzyko. Liczyliśmy się z tym, że są czytelnicy, którym ta książka nie będzie się podobać, że będzie odrzucana, uznawana za „kontrowersyjną". Wiele przejmujących głosów, jakie odebraliśmy od Czytelników, a następnie ta nagroda, pozwalają nam dzisiaj spojrzeć wstecz i pomyśleć – było warto to ryzyko podjąć.
I jeszcze jedno – ta nagroda jest dla nas szczególnie ważna, bo przyznają ją przedstawiciele trzech dziedzin: antropologii kulturowej, krytyki literackiej i policji. Trudno o większy komplement.
AP: Nad jakimi powieściami lub projektami pracują Państwo obecnie?
Kuźmińscy: Póki co, polecamy uwadze Czytelników nasz tekst w trzecim tomie antologii Opowiem Ci o zbrodni. Historie prawdziwe pod tytułem „Domator". A co dalej? Tutaj pozwolimy sobie pozostać enigmatyczni. Myślimy intensywnie, ale nad czym – to na razie tajemnica.
AP: Dziękuję za rozmowę!
Magazyn Literacko-Kryminalny POCISK 47/48 (2020)
powrót