Adam Podlewski: Czy lubi Pan swoich bohaterów? Co Pan czuł, opisując losy Marcina Kani?
Jakub Żulczyk: Lubić to mogę kolegę. Jeśli zdecyduję się wymyślić jakąś historię, iść za bohaterem, muszę w niego wierzyć. Bohater jest naczyniem, w które tę historię wlewam, i musze być pewnym, że ją „uniesie", pokaże ludziom to, co mam do opowiedzenia. Kania jest postacią odstręczającą, ale taki być powinien. Bardzo zależało mi, aby nie tworzyć bohatera- -alkoholika, który by romantyzował swój nałóg, nie chciałem, aby ta postać była zbyt tragiczna, zbyt wzniosła. Chciałem pokazać człowieka, który przez uzależnienia znalazł się na kolanach. Jednocześnie Kania jest oszustem, gdyż kłamstwo jest integralną częścią każdego nałogu. Czy ja go lubię? Nie wiem. Chciałbym, aby czytelnicy zobaczyli go w pełnej krasie, a jednocześnie nie mogli jednoznacznie potępić, musieli choć trochę zrozumieć. Pamiętajmy tylko, że istnieje różnica, pomiędzy zrozumieniem, a usprawiedliwieniem. Czytelnik widzi, że Jakub krzywdzi ludzi, a jednocześnie odkrywa, z czego to wynika.
AP: A inne postacie z powieści, choćby koledzy i koleżanki Kani z grupy terapeutycznej. Czy są one inspirowane prawdziwymi postaciami?
JŻ: Nie jest tajemnicą, że książka ta jest oparta w dużej mierze na moich osobistych doświadczeniach. Mówię o tym od lat, choćby współprowadząc podcast „Co ćpać po odwyku" z Juliuszem Strachotą. Informacja zwrotna jest dla mnie końcem długiego procesu, zamknięciem moich doświadczeń w literackiej narracji. Nie jest to jednak żadne wspomnienie, przełożenie przeżyć „jeden do jednego". Tak samo nie odwzorowałem żadnych konkretnych ludzi, z którymi zetknąłem się podczas walki z nałogiem. Mówmy co najwyżej o inspiracji.
AP: Kto powinien się najmocniej obrazić na Pana po premierze Informacji zwrotnej: deweloperzy, samorządowcy, czy muzycy?
JŻ: Jeśli nie było protestów po mojej poprzedniej powieści, zupełnie obrazoburczym Czarnym Słońcu, wątpię, czy ktoś obrazi się teraz. Nawet jeśli zdarzą się reakcje negatywne poszczególnych ludzi, pytania „Po co o tym pisze?", albo próby upolitycznienia powieści, to o tym nie myślę. Nie piszę książek, aby się ludzie obrażali; jeśli bym chciał, aby się na mnie obrażali, to zostałbym politykiem. Chcę opowiadać historie... pokazać czytelnikowi jakąś nieoczywistą prawdę o świecie, być może nawet zmienić czyjeś myślenie, ale przede wszystkim: zadać pytania. Nie chcę się skupiać na reakcjach ludzi. Zresztą rzadko można stworzyć coś dobrego, chcąc wywołać jednoznaczne emocje odbiorcy.
AP: Czy osoba która nie interesuje się sprawami reprywatyzacji może sięgnąć po Informację zwrotną, bez obawy, że przeczyta polityczny manifest?
JŻ: Prawa lokatorskie, tak jak choćby prawa mniejszości, to nie problem polityczny, a humanitarny. Dążenie, aby nie wyrzucać ludzi na bruk przez chciwość nie powinno być przedmiotem żadnej kontrowersji. To politycy chcą wpisać oczywiste sprawy w swoje gry, dodajmy: zazwyczaj tylko w okresie kampanii wyborczej. Ja manifestów politycznych nie piszę.
AP: Dlaczego zapowiadał Pan Informację zwrotną jako antykryminał? Jest zagadka i bohater poszukujący prawdy. Czego brakuje? Co dodał Pan ponadto?
JŻ: Określenie „antykryminał" to punkt odniesienia. Owszem, w powieści pytanie: „co się stało?" jest ważne, ale pojawia się ważniejsze: „jaki powianiem być dla innych ludzi?". Użyłem tego hasła poniekąd prowokacyjnie. Nie jestem pisarzem kryminalnym. Napisałem powieści, takie jak Ślepnąc od świateł czy Wzgórze psów, które mianem kryminałów ochrzcili czytelnicy, a jednocześnie niektórzy miłośnicy prozy gatunkowej od tych książek się „odbili". Piszę też scenariusze kryminalne dla telewizji, ale mam nadzieję, że Belfra za klasyczny kryminał nie uznamy. Dlatego wierzę, że dużo lepiej będzie się czytało moje powieści, jeśli nie potratujemy ich jako literatury gatunkowej.
AP: Jak znosi Pan pochwały i krytykę? Czy zdarzyło się Panu podziękować za złośliwą recenzję, albo poczuć się źle po przesadnej laudacji?
JŻ: Owszem, zdarzyło mi się. Nie chcę mówić o szczegółach, aby któryś z moich recenzentów w tym wywiadzie się nie rozpoznał, ale spodziewam
się, kto będzie o mnie pisał źle, kto szczerze, a kto zawsze dobrze. Dzięki temu nabieram dystansu do wszelakich ocen. Cieszę się, że nie jestem już na głównonurtowym świeczniku, bo nie boję się, że z niego spadnę. Łaska czytelnicza i recenzencka na pstrym koniu jeżdżą...
AP: Jak pandemia, ograniczenia w przemieszczaniu się i udziale w imprezach masowych, zmieniły Pana pisarskie życie?
JŻ: Mam wrażenie, że nie zmieniły w ogóle, gdyż moja praca wygląda tak samo. No, może w pracy z telewizją nieco inaczej. Pisząc scenariusz trzeba się spotykać z ludźmi, działać w zespole, ale przeniesienie takich spotkań do sieci to największa różnica. Pandemia wpłynęła na mnie tak, jak na większość ludzi: na samopoczucie, życie prywatne...
AP: A jeśli chodzi o spotkania z czytelnikami?
JŻ: Spotkania lubię, ale teraz już nie uczestniczę w nich tak często. Kiedy często spotykałem się z czytelnikami, czułem satysfakcję, widząc, że moja praca ma wpływ na rzeczywistość. Ale co za dużo, to niezdrowo. Można powiedzieć, że poczułem rodzaj ulgi, gdy podobnych okazji zrobiło się mniej. Pewnie za jakiś czas, gdy będzie to bezpieczne, wrócę do intensywniejszych podróży autorskich. One same w sobie są ciekawym doświadczeniem, choćby przez to, że w pozbawionych Internetu pociągach i hotelach lepiej się pisze. Chciałbym też uchronić się od wrażenia, że wszystko, co ważne dzieje się w komputerze.
AP: Znamy gusta muzyczne Marcina Kani. A jaki „soundtrack" towarzyszył powstawaniu Informacji Zwrotnej?
JŻ: Ostatnio dużo elektroniki i cięższej muzyki, choćby zespołu Converge. To mi pasowało do książki i przeżyć bohatera. Chyba najbardziej wyjątkowym projektem muzycznym, który wspierał moje pisanie jest The Caretaker, którego cykl albumów elektronicznych Everywhere at the End of Time to ilustracja popadania w demencję. Także polska muzyka lat dziewięćdziesiątych towarzyszyła mi przy pisaniu Informacji... Ale tego nie dało się uniknąć, gdyż to świat głównego bohatera.
AP: Jest Pan znany z mieszania konwencji i gatunków. Co decyduje, jaka będzie następna powieść? Czy to każdorazowo kwestia innej inspiracji, czy boi sie Pan rutyny?
JŻ: Nie myślę w kategoriach gatunku, wierzę w pomysł. Nie zakładam „napiszę kryminał", albo „napiszę książkę fanatyczną", raczej „napiszę powieść o...". Ramy gatunkowe by mnie ograniczały.
AP: W wywiadach i swojej aktywności publicznej szczerze mówi Pan o trudnych doświadczeniach nałogów, nie unika ich Pan też w twórczości. Czy ta szczerość przynosi dobre żniwa? Czy zdarzyło się, aby któryś z Pana czytelników przyznał, że pańskie książki pomogły mu w życiu, jako przestroga lub impuls do zmiany?
JŻ: Dostaję dużo takich sygnałów, aby nie powiedzieć informacji zwrotnych... Zwłaszcza dzięki podcastowi „Co ćpać po odwyku", słyszę wiele ciepłych słów i pochwał, wielu zresztą na wyrost. Nie ukrywam, że lubię tę pozytywną energię.
AP: Czy jest Pan zadowolony ze swoich dotychczasowych przygód ze srebrnym ekranem? Którą z pańskich powieści widziałby Pan najchętniej zaadaptowaną?
JŻ: To bardzo podchwytliwe pytanie, gdyż domaga się zdradzenia moich telewizyjnych planów. Nie mogę o tym mówić, prócz standardowego: „coś się dzieje". Teraz skupiam się na „Warszawiance", serialu w reżyserii Jacka Borcucha z Borysem Szycem w roli głównej.
AP: Czy podzieli się Pan literackimi planami na przyszłość?
JŻ: Planów jest dużo, ale teraz skupiam się na premierze i oddechu po Informacji zwrotnej. Jeśli ktoś pyta mnie o następną książkę, czuję się smagany biczem, zaganiany do pracy. Jakby nikt nie chciał mi dać tej chwili triumfu, po skończonym dziele...
AP: Dziękuję za rozmowę!
Magazyn Literacko-Kryminalny POCISK 53/54 (2021)
powrót