Adam Podlewski: Czy praca prawdziwych patologów sądowych jest tak ekscytująca i niebezpieczna jak przygody doktor Yao?
Michael Tsokos: Ekscytująca – tak, niebezpieczna – nie. Wszystkie przypadki będące tematem moich książek są prawdziwe, a zdarzyło się wiele podobnych. Jako autor pracuję oczywiście nad podkreśleniem dramaturgii. Ale sama moja praca, jako patologa sądowego, jest rzeczywiście ekscytująca. Nie tak niebezpieczna jak praca doktor Sabine Yao, o której piszę w moich książkach, ale to mi wystarcza.
A.P.: W swojej powieści "Z zabójczą precyzją" przedstawia Pan rywalizację pomiędzy przestępcą mającym wiedzę medyczną i znajomość nowoczesnych technologii a policją. Czy wraz z rozwojem wiedzy przestępca w tym wyścigu jest skazany na porażkę?
M.T.: Nie, nie sądzę. A może jest wręcz przeciwnie... Jeśli przestępca będzie na bieżąco z rozwojem nowoczesnych metod śledczych, zawsze znajdzie dla siebie furtkę. I faktycznie, pomagałem w śledztwie, w którym morderca był specjalistą medycyny sądowej i wykorzystał zdobytą wówczas wiedzę do realizacji swoich planów morderstwa.
A.P.: Czy badanie zwłok w trakcie śledztwa jest ciekawsze niż klasyczna praca policji, rozmowa z ludźmi i zgłębianie psychologii żywych?
M.T.: Zdecydowanie! Większość przypadków, które badam na stole sekcyjnym, jest wyjątkowa i nie ma dwóch takich samych spraw. Ludzkie ciało to cud natury i każdego dnia uczę się nowych rzeczy, co z pewnością jest o wiele bardziej ekscytujące niż policyjna rutyna. Przynajmniej dla mnie!
A.P: Gdzie leży granica dobrego smaku, jeśli chodzi o wykorzystywanie prawdziwych zbrodni w pisaniu fikcji?
M.T.: Moje książki to thrillery, które w przyjemny i ekscytujący sposób przekazują czytelnikowi wiedzę z zakresu medycyny sądowej. Opisuję sekcje zwłok, ale nie są one szczególnie krwawe ani odrażające. Ze względu na mój styl narracji książka wydaje się odtwarzać w głowie czytelnika jak film. Nie mam nic wspólnego ze scenami horroru, zwłaszcza w stylu „gore".
A.P.: Czy istnieje konkretny typ osoby, która nadaje się do pracy patologów i biegłych medycyny sądowej?
M.T.: Zasadnicze wymagania, aby być dobrym i odnoszącym sukcesy patologiem sądowym, to: ciekawość, chęć ciągłego uczenia się nowych rzeczy, obiektywizm, elastyczność w myśleniu i umiejętność nabrania zawodowego dystansu od horroru, jaki lekarze medycyny sądowej widzą na co dzień.
A.P.: Którą z przeprowadzonych przez siebie sekcji zwłok pamięta Pan najlepiej?
M.T.: Sprawy, w których później występowałem w sądzie w charakterze biegłego lub te, w których byłem na szczególnie nietypowych miejscach zbrodni, na zawsze pozostaną w mojej pamięci. I oczywiście właśnie o takich przypadkach opowiadają moje powieści oraz opowiadania.
A.P.: Jak sukces w pisaniu zmienił Pana życie zawodowe? Czy jest Pan równie aktywny, jako lekarz i ekspert, jak przed publikacją pierwszej powieści?
M.T.: Tak naprawdę mój sukces, jako autora, nie wpłynął na moje życie zawodowe jako patologa sądowego. Nadal codziennie stoję w sali sekcyjnej. Bo to jest praca, która mnie pasjonuje i z której czerpię inspiracje do moich książek.
A.P.: Proszę wskazać najważniejsze inspiracje literackie.
M.T.: Joe R. Lansdale i Simon Beckett to niezwykle dobrzy autorzy. Uwielbiam ich książki.
A.P.: Co sprawiło, że zdecydował się Pan studiować medycynę?
M.T.: Już jako dziecko i nastolatek byłem bardzo zainteresowany nauką. Jeszcze przed końcem szkoły było dla mnie jasne, że zostanę biologiem, lekarzem lub archeologiem. Medycyna sądowa łączy wszystkie trzy dyscypliny, wtedy stało się dla mnie jasne, i podjąłem decyzję.
A.P.: Co sprawiło, że zaczął Pan pisać?
M.T.: W pewnym momencie zdałem sobie sprawę, że rzeczywistość jest nie tylko trudniejsza, ale o wiele bardziej niewiarygodna i absurdalna, niż może sobie wyobrazić autor fikcji. I tę rzeczywistość, te realne przypadki dostaję do ręki, że tak powiem, bezpłatnie. Mianowicie to, co widzę na co dzień w sali sekcyjnej. I te historie trzeba opowiadać, pomyślałem szesnaście lat temu. Od razu potem zacząłem pisać.
A.P.: Czym pisanie w duecie różni się od pisania w pojedynkę?
M.T.: To zupełnie co innego niż samodzielne tworzenie, bo na koniec dwie zazwyczaj silne osobowości wnoszą swoje pomysły na całość dzieła. Istnieje wiele owocnych pomysłów, które wzajemnie się wzmacniają. Ale czasami zdarzają się również ograniczenia spowodowane tym kreatywnym tarciem. Ogólnie rzecz biorąc, pisanie w duecie jest bardziej wyczerpujące niż pisanie w pojedynkę.
A.P.: Jak Pan pisze? Kiedy znajduje Pan na to czas? Co potrzebuje Pan do pracy?
M.T.: Zanim przystąpię do pisania, przygotowuję w głowie całą treść książki, rozdział po rozdziale, z nagłówkiem, który w kilku słowach odzwierciedla to, co się w nim pojawi. A potem wypełniam te rozdziały treścią i życiem. Aby pisać, zawsze wycofuję się na kilka dni do mojej samotnej chaty nad jeziorem. Tylko z moim psem. Tam mam ciszę i spokój oraz „ładuję akumulatory" w przerwach pomiędzy spacerami po lesie.
A.P.: Jak kontaktuje się Pan ze swoimi czytelnikami? Czy odpowiada Pan na e-maile? Prowadzi Pan swoje media społecznościowe?
M.T.: Interakcja z moimi czytelnikami odbywa się wyłącznie za pośrednictwem mojego kanału na Instagramie @dr.tsokos, który obserwuje ponad 630 000 osób. Kanał prowadzę samodzielnie, w tle nie ma zespołu zajmującego się mediami społecznościowymi. To moje autorskie dzieło.
A.P.: Nad czym obecnie Pan pracuje?
M.T.: Obecnie pracuję nad kolejną książką, która ukaże się w 2025 roku, trzecim tomem serii o Sabine Yao. Wciąż promuję moją niedawno wydaną książkę "Mit kaltem Kalkül", drugi tom tego cyklu. Powieść obecnie zajmuje pierwsze miejsce na niemieckiej liście bestsellerów.
A.P.: Dziękuję za rozmowę!
fot. Linnea Tsokos
powrót