O dystansie do siebie, dobrych, złych i wrednych recenzjach oraz popularności komedii kryminalnych z Iwoną Banach, autorką książki Seks, książki i pieniążki, rozmawia Marek Teler.
Marek Teler: Fabuła Pani książki Seks, książki i pieniążki dotyczy historii tajemniczej śmierci jednej z trzech dziewczyn, które pod pseudonimami napisały wspólnie erotyk. Zanim przejdę do wątków kryminalnych, chciałbym więc Panią zapytać: czy myślała Pani kiedyś o napisaniu książki pod pseudonimem, a jeśli tak, to w jakim gatunku?
Iwona Banach: W sumie i tak, i nie. To znaczy nie udałoby się to przy mojej naturze – niestety nie umiem kłamać i uważam to za swoją wielką wadę. To nie tak, że teraz chcę powiedzieć, „jaka to ja jestem uczciwa i w ogóle" – jestem, niestety to nie jest mój wybór, a taka jakaś natura. Kłamstwo pomaga przetrwać, a prawda, no cóż, nie zawsze jest pożądana. Jestem pewna, że zaraz bym się wygadała i natychmiast każdy by wiedział, więc po co się w to bawić? I nie mogłabym się pochwalić (chwalenie się jest konieczne, bo nikt za autora tego nie zrobi)... No wiem, to takie trochę przymrużenie oka, ale nawet gdybym napisała książkę erotyczną (o ile bym umiała), to też wydałabym ją pod własnym nazwiskiem (po serii załamań nerwowych u potencjalnych wydawców).
M.T.: Pani najnowszy kryminał przyciąga nie tylko intrygującą kryminalną fabułą i dużą dawką humoru, ale i przykuwającym wzrok tytułem. Skąd zatem pomysł na to, by nazwać powieść Seks, książki i pieniążki, i czy któryś z elementów tytułu jest w niej dominujący?
I.B.: Seks jest ważny, tak w książce, jak i w życiu, ale w tej książce jest dużo „o seksie", a nie „seksu", pieniążki to coś, co wszyscy chcą mieć, za wszelką czasami cenę, a książki... Wielu czytelników jest przekonanych, że autor zarabia krocie, więc o ile seks i pieniądze to wręcz podstawowe motywy morderstwa, dlaczego nie wkomponować w to też książek?
M.T.: Miejscem akcji Seksu, książek i pieniążków jest miejska biblioteka i domyślam się, że jako autorka i miłośniczka książek często odwiedza Pani tego typu instytucje. Czy ma Pani jakąś ciekawą anegdotę lub dziwną sytuację związaną z wizytą w bibliotece?
I.B.: Kocham biblioteki, często w nich bywam, choć ostatnio jakby mniej, bo korzystam z Legimi, a to pozwala mi na czytanie bez dźwigania ton książek (nie mam prawa jazdy, jakoś mnie nigdy nie ciągnęło, wielu ludzi powinno mi być za to wdzięcznych, bo z moją orientacją w przestrzeni z pewnością bym kogoś rozjechała). W bibliotece to chyba nic szalonego mnie nie spotkało, ale kiedy wydałam jedną z pierwszych książek pod tytułem Chwast, chciałam bardzo zobaczyć ją na półce w księgarni. To było wręcz moją obsesją, ale nigdzie książki nie było, w końcu cała czerwona ze wstydu zapytałam sprzedawczyni. I co? Była, w dziale „środki ochrony roślin", teraz byłaby chyba w poradnikach.
M.T.: Skąd czerpie Pani, jako autorka komedii kryminalnych, inspiracje do kolejnych książek – wyłaniają się one z bacznej obserwacji świata czy też raczej z oglądanych filmów lub czytanej literatury?
I.B.: Ze wszystkiego, co się da, choć nie z książek innych autorów, bo to takie trochę nieuczciwe, raczej z internetu, który jest kopalnią wszelkiej makabry. Ja zresztą usiłuję zawsze przekręcić schemat, to znaczy, gdybym pisała o Czerwonym Kapturku, to pewnie dziewczynka zgubiłaby pantofelek, wilk został szewcem ze skłonnością do depresji, a babcia robiła kanapki z grzybków halucynogennych.
M.T.: Z Pani mediów społecznościowych wynika, że ma Pani dużo poczucia humoru nie tylko w swoich książkach, ale też prywatnie. Czy zgodziłaby się Pani z tezą, że aby móc dobrze rozśmieszać innych, trzeba najpierw umieć śmiać się z samego siebie?
I.B.: Dystans do siebie trzeba sobie wyrobić, inaczej po prostu nie można pisać książek (i nie chodzi tylko o komedie). Niestety dystans nie jest cechą wrodzoną, a autor jest narażony na wszelkie formy krytyki, nawet te niezbyt kulturalne. Bez dystansu można dostać depresji, tak więc jest konieczny. Lepiej śmiać się z siebie niż z innych. Na blogu zauważyłam, że w tekstach, w których obśmiewam samą siebie, dobrze się bawię i inni też. Zresztą śmiech to supersprawa, szyderstwo już nie. Pisząc coś, nie chcę ranić, sprawdzam w głowie, czy to, co piszę, mnie samą by obraziło. Jeżeli nie, to cóż, piszę dalej, jeżeli budzi zastrzeżenia, tonuję.
M.T.: Każdy z nas ma odmienne poczucie humoru, więc domyślam się, że autorzy komedii kryminalnych zawsze czekają na pierwsze reakcje czytelników, by mieć pewność, że ich typ humoru „zadziałał". Chętnie czyta Pani recenzje swoich książek w sieci czy raczej tylko opinie, które czytelnicy piszą do Pani osobiście?
I.B.: Z recenzjami jest tak – są dobre, złe i wredne. Lubię, a nawet kocham dobre. Doceniam złe – trudno, nawet jeżeli to przykre, ale książka ma prawo się nie spodobać i już, nic się na to nie poradzi. Natomiast recenzje wredne, w stylu co za chłam, tej babie powinno się zakazać wydawania książek albo pewnie pisała to po dopalaczach, dodają mi radości życia. O Bułhakowie też coś takiego napisał ktoś na LubimyCzytać, czyli zbliżam się do ideału.
M.T.: W powieści Seks, książki i pieniążki pojawia się wątek WattPada, który jest obecnie jednym z najważniejszych miejsc, gdzie odkrywane są literackie debiuty. Czy dostrzega Pani w tym serwisie internetowym przyszłość rynku książki?
I.B.: To potworne i cudowne miejsce zarazem. Potworne, bo jest tam wielu ludzi, którzy powinni wrócić do podstawówki i trochę się pouczyć języka polskiego, cudowne, bo daje platformę do wyrażania siebie ludziom, którzy mają jakieś marzenia (bardziej skomplikowane niż wieczorny pochlaj) i swoją przyszłość wiążą z pisaniem. Na rynku książki nie znam się zupełnie, ale czytałam trochę o czytelnictwie w Japonii i o powieściach pisanych „na komórkach", które są tam popularne (i powieści, i komórki). Każda forma jest dobra. Nie jestem czytelniczym snobem, nie uważam się za lepszą, bo czytam. Czytam, bo to kocham. Literatura to nie tylko wielkie dzieła, ale i zwykłe czytadła, reportaż, biografie, co kto zapragnie, każda książka coś daje i rozwija, a w szkole, gdzie rzeczywistość programowa jest dość nieciekawa, czytelników nie wykształcimy. Może więc to jest jakaś odpowiedź? I dla zestresowanych debiutantów, i dla dopiero kształtujących się czytelników?
M.T.: Skoro mowa o rynku książki, jest Pani jedną z najpopularniejszych polskich autorek komedii kryminalnych, obok takich autorów jak Alek Rogoziński czy Jacek Getner. Jak ocenia Pani kondycję tego gatunku i czy widzi Pani na horyzoncie ciekawe młode nazwiska, które próbują w nim swoich sił?
I.B.: Dziękuję za miłe słowa, ale nie czuję się popularna, a do Alka Rogozińskiego nawet za sto lat się nie doczołgam. Co do gatunku, to jest tu pewien problem. Jest niedookreślony. Ponieważ stał się ostatnio modny, to każdą książkę kryminalną bez krwi na ścianach czy oczu na podłodze zaczyna się nazywać „komedią kryminalną", co potem trochę myli czytelnika. Ja czytam i natykam się na różne tego typu książki, które moim zdaniem nie są komediami kryminalnymi albo w ogóle komediami, albo wcale nie są kryminałami. Czy tzw. cosy crime to już komedia? A taki zwykły lekki kryminał, który nie epatuje makabrą? Tu chyba jest pewien kłopot, a co do nazwisk, to jeżeli chodzi o to, co ja nazywam komedią, to niewiele jest tu do wyboru. Poza oczywistymi nazwiskami (Obuch, Rudnicka, Galiński, Kisiel) są jeszcze mniej znane, a dobre Aleksandra Rumin i Iwona Mejza (zboczyła lekko w obyczaj, ale kryminału nie porzuciła), ale... Ja mam specyficzne podejście i specyficzne poczucie humoru.
M.T.: Czytelnicy mogą się dowiedzieć z Pani notki biograficznej, że jest Pani szydełkoholiczką, ale domyślam się, że nie jest to Pani jedyny sposób spędzania wolnego czasu.
I.B.: To mityczne „zwierzę" zwane wolnym czasem raczej mnie omija, ale uwielbiam się uczyć. Douczam się różnych rzeczy, bawię się programami graficznymi, kocham kabelki i przełączniki, lubię sprawdzać, co jest możliwe, a co nie, podłączyłam nawet stary gramofon do komputera i udało mi się przegrać kilka płyt. Uczę się trochę języków, tak z doskoku (znam kilka), ale zawsze mnie kuszą wszelkie językowe zagadki, idiomy, gry słowne. Zagadki logiczne. Kocham teorie spiskowe – choć ich nie podzielam, to lubię o nich czytać.
M.T.: Jakie jeszcze są Pani sposoby na oderwanie się od pisania?
I.B.: Jestem praktyczna, mam swoje godziny pisania i limit znaków, od tego nikt i nic mnie nie oderwie – to znaczy oderwie, życie jest najważniejsze, ale i tak muszę to dokończyć, a pisać lubię. Jak to mówią, wena weną, ale liczba znaków musi się zgadzać. Zawsze lepiej poprawiać, niż siedzieć nad pustą kartką.
M.T.: Czy mogłaby Pani na zakończenie zdradzić swoje dalsze plany literackie?
I.B.: Moje plany są ambitne, ale nie zawsze wychodzi to, co ma wyjść. W każdym razie mają wyjść dwie dziecięce, dwa wznowienia, książka o papudze Pindzie i jedna w serii z trupem oraz w wydawnictwie Skarpa coś nowego i coś świątecznego. No, ale to się zobaczy.