Ewa Salwin: Teściowe... Relacje z nimi bywają zarówno źródłem radości, jak i kłopotów. Kim są teściowe z Pańskiej sagi?
Alek Rogoziński: Zwykłymi kobietami w tak zwanym pięknym wieku, które mają – w zależności od punktu widzenia – szczęście albo pecha do wplątywania się w niezwykłe i krew w żyłach mrożące przygody kryminalne. Jedna z nich uważa to za dopust Boży, druga – za fantastyczne rozproszenie życiowej nudy i monotonii.
E.S.: Od pierwszego wydania powieści Teściowe muszą zniknąć minęło pięć lat. Co sprawia, że ta książka jest wciąż aktualna i chętnie czytana?
A.R.: Może minąć i tysiąc lat, a mentalność ludzka zostanie taka sama. Rządzą nami te same czasem skrajne uczucia: miłość, nienawiść, pożądanie, chciwość, współczucie, ambicja, uprzedzenia... Teściowe są powieściami kryminalnymi, ale chciałem w nich też pokazać, momentami w krzywym zwierciadle, ścieranie się dwóch skrajnie różnych osobowości, poglądów na życie, charakterów. I to uważam w tych książkach za ponadczasowe.
E.S.: Relacje bohaterów powieści Teściowe muszą zniknąć są dość skomplikowane. Czy tworząc swoje postaci wzorował się Pan na rzeczywistych historiach?
A.R.: Nie, acz sam pomysł stworzenia takich dwóch postaci wziął się ze sceny kłótni, jakiej byłem świadkiem, jadąc tramwajem. Dwie panie, jak się okazało właśnie teściowe, najpierw o mało co oczu sobie nie wydrapały, kłócąc się o politykę, a następnie zgodnie zaplanowały wesele swoich pociech, które notabene chyba nic nie miały przy tym do gadania poza przyjściem na własny ślub i powiedzeniem „tak". Resztą zajęły się mamusie. I to jak zgodnie! Poobserwowałem, podsłuchałem i stworzyłem swoje teściowe.
E.S.: Przejdźmy do wznowienia powieści Teściowe w tarapatach. Tym razem przenosi Pan czytelnika do województwa świętokrzyskiego. Skąd taki wybór miejsca akcji?
A.R.: Lubię tamte tereny. Kocham Opatów. Mam tam przyjaciółki. Jedna jest nauczycielką i nawet wystąpiła w tej powieści. Druga prowadzi hotel „Miodowy Młyn". Matko, jak tam dają dobrze jeść...! Nigdzie na świecie nie ma takich pierogów z różą jak tam! Tylko obawiam się, że po tym, jak się pokłóciłem z panem burmistrzem o ceremonię otwarcia olimpiady, która uraziła jego uczucia, a ja nijak nie mogłem zrozumieć czym, teraz moja podobizna będzie wisiała na rogatkach miasta z napisem: „Tego pana nie wpuszczamy". Ale co tam! Zawsze zostanie mi Sandomierz. Tylko tam wiecznie włazi się pod górę, a ja szybko się męczę. Jak pojechałem w Tatry, to już po pierwszym dniu wpisałem w wyszukiwarkę pytanie: „Jak wynająć lektykę?"
E.S.: Co nowego czeka bohaterki najnowszej Pana książki pt. Jak wykończyć teściowe? Dokąd się wybiorą tym razem?
A.R.: Wysłałem je do Egiptu. To fascynujący i tajemniczy kraj, idealny jako malownicze tło do sensacyjnej akcji. Wmieszałem w to wszystko teorię o istnieniu Turbosłowian, historię Kleopatry i skarbu faraonów, przyprawiłem całość szczyptą orientalnych przypraw i... zobaczymy, jak to danie będzie smakować Czytelniczkom i Czytelnikom. Miałem świadomość tego, że dwa pierwsze tomy ustawiły poprzeczkę wysoko i oczekiwania, dotyczące trzeciego, są wyjątkowo duże. Przekonamy się, czy sprostałem.
E.S.: Jak wygląda relacja Teściowej numer jeden z Teściową numer dwa?
A.R.: One są jak ogień i woda, więc musi między nimi iskrzyć. Zresztą za każdym razem, kiedy o nich piszę, jestem najbliżej schizofrenii w całym swoim życiu. Z jednej strony muszę w sobie znaleźć „diabła za skórą" niczym Maja, a z drugiej dewotyzm Kazimiery. Anioł i diabeł. Idzie zwariować. To pewnie dlatego musiałem odpocząć od nich aż trzy lata!
E.S.: Jak przebiega linia konfliktu pokoleniowego w stworzonych przez Pana historiach? Kto tu jest bardziej szalony: teściowe czy „młodzi"?
A.R.: Po pierwsze akurat między pokoleniami nie ma tu specjalnego konfliktu, bo młodzi raczej tonują temperamenty swoich matek. A po drugie: oczywiście, że starsze pokolenie jest bardziej szalone. Ale czyż nie jest tak w życiu? Kiedy porównuję swoje dzieciństwo z tym, jakie mają obecne dzieciaki, to trochę mi ich szkoda. Komórka nie zastąpi boiska, a gra komputerowa rozgrywek choćby w dwa ognie. Teraz rzeczywistości się nie przeżywa naprawdę, tylko w sporej części wirtualnie. Dla mnie to jak lizanie cukierka przez papierek.
E.S.: Czy chciałby Pan spędzić tydzień wakacji z bohaterkami serii o teściowych?
A.R.: Tak, ale tylko w Egipcie. Czułbym się w ich towarzystwie o wiele bezpieczniej. Ci, którzy przeczytają książkę, dowiedzą się dlaczego.
E.S.: Jakie cechy ma idealna teściowa?
A.R.: Ideały nie istnieją. Każdy powinien być po prostu sobą, z całym bagażem swoich wad.
E.S.: Porozmawiajmy trochę o warsztacie pisarskim. Jak udaje się Panu łączyć wątki kryminalne i poważne z wątkami spod znaku komedii i czarnego humoru?
A.R.: Humor jest moim mechanizmem obronnym. Dlatego, kiedy piszę, nie dumam nad tym, jak coś na siłę – jak to mówi Joanna Kołaczkowska w skeczu o bolesnej matce – „uhumorzyć". Wychodzi samo z siebie. Raz lepiej, raz gorzej. Dla mnie najważniejsze, aby książka była wciągająca i relaksująca. A jak ktoś podczas czytania dodatkowo parsknie śmiechem, to już wartość dodana. Bo przecież każdy z nas ma swoje własne poczucie humoru.
E.S.: Co sprawiało Panu największą trudność podczas pisania tych historii?
A.R.: Tradycyjnie – walka z czasem. W czasie pisania najchętniej rozciągnąłbym dobę do siedemdziesięciu dwóch godzin.
E.S.: Nad czym pracuje Pan obecnie?
A.R.: Zaczynam pracę nad trzecią częścią sagi „Gorset i szpada", rozgrywającej się w XVII wieku na dworze królowej Marysieńki. To seria, która wymaga sporego i czasochłonnego researchu. Ale jest też dla mnie powodem do dumy, bo od dwóch lat to właśnie książki z tego cyklu są moimi najchętniej wypożyczanymi pozycjami w bibliotekach.
powrót