Adam Podlewski: Czy w dobrej powieści kryminalnej zło zawsze musi zostać ukarane?
Magdalena Zimniak: Nie sądzę, żeby to było wyznacznikiem dobrej powieści, nie tylko kryminalnej. Poza pewnymi kryteriami obiektywnymi, takimi jak konstrukcja, styl czy kreacja bohaterów, powieść może być bardzo różna. Czytelnicy kryminałów mają zróżnicowane gusty. Niektórzy ponad wszystko cenią niespodziewane zakończenie i podoba im się, kiedy bohater, któremu kibicowali przez całą książkę, okazuje się czarnym charakterem. Inni traktują czytanie kryminałów jak rozrywkę intelektualną, lubią, gdy pisarz podsuwa tropy, a oni próbują odgadnąć tożsamość złoczyńcy. Ja należę do nieco „oldschoolowej" grupy, dla której ważne jest katharsis, tak jak sformułował to Arystoteles: po okresie litości i trwogi, końcowe oczyszczenie.
A.P.: Jaki znaczenie dla Pani ma twórczość Edgara Allana Poego?
M.Z.: Edgar Allan Poe to moja młodzieńcza miłość, pisarz, który wzbudził zachwyt psychologią bohaterów i możliwością niejednoznacznej interpretacji tekstów. Pisałam pracę magisterską o jego opowiadaniach The Inner World of Poe's characters (Świat wewnętrzny bohaterów Poe). Obecnie wiele osób uważa jego język za zbyt archaiczny, a filmowe przeróbki, że wspomnę choćby Netflixowy serial Upadek domu Usherów unowocześniają treść, wstawiając coraz bardziej makabryczne sceny, licząc na dotarcie do masowego odbiorcy. Tymczasem ja czytam oryginalne opowiadania – ostatnio przypomniałam sobie The Tell-Tale Heart przetłumaczone jako Serce oskarżycielem – które można uznać za kliniczny zapis szaleństwa. Mówiąc krótko, Poe, który wzbogacił powieść gotycką o psychologię, nadal pozostaje dla mnie mistrzem. Ciekawa jestem, czy postawił Pan pytanie z powodu motta czy z odniesienia w środku książki...
A.P.: Motta. Wiersz Alone stanowił moje pierwsze spotkanie z Edgarem Allanem Poe. Usłyszałem go w interpretacji muzycznej metalowego zespołu Arcturus. Czyż nie jest to kolejna przesłanka, aby uznać twórczość tego poety za ponadczasową?
M.Z.: Wysłuchałam utworu Arcturus i muszę przyznać, że miałam ciarki. Pożałowałam, że nie można mojej powieści zsynchronizować ze ścieżką dźwiękową, w której ta piosenka otwierałaby się na początku. Na pewno można by jeszcze dodać Ol' Evil Eye (oparte na wspomnianym przeze mnie The Tell-Tale Heart) Insane Clown Posse z albumu Riddle Box. Bardzo mnie ekscytuje, że sięga się po teksty Poego w utworach muzycznych. Tak, to jest dowód, że jego twórczość jest ponadczasowa. Równocześnie w takiej interpretacji znajdzie odbiorców, którzy inaczej nie przeczytaliby żadnej pozycji tego dziewiętnastowiecznego twórcy.
A.P.: Czy wyobraża sobie Pani siebie w roli terapeutki?
M.Z.: Czy będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że nie? Psychika człowieka zawsze mnie interesowała, ale uważam, że jest zbyt krucha, żebym chciała ją naprawiać. Przytłoczyłaby mnie odpowiedzialność. Wydaje mi się, że zawsze umiałam słuchać i dlatego przyjaciele opowiadają mi o swoich problemach. Wstrzymuję się od dawania rad, chyba że ktoś o nie prosi. Sama nie lubię sugestii, co powinnam zrobić i jeśli to słyszę, od razu budzi się we mnie przekora i mam ochotę postąpić odwrotnie.
A.P.: Jednym z bohaterów Kształtu... jest pisarz. Jakim wyzwaniem jest stworzenie postaci wiarygodnego dla czytelnika twórcy?
M.Z.: Wydawałoby się, że sama piszę, więc kreacja pisarza powinna być łatwa. Wystarczy dodać kilka własnych cech i gotowe. Nie mówię oczywiście o Kajetanie Paciorku jako o człowieku, bo chyba jestem bardzo daleko. Jeśli natomiast weźmie się pod uwagę jego postać jako twórcy, podobnie jak on miewam ciągi zwane niekiedy natchnieniem, w których pisanie jest łatwe, pomysły przychodzą do głowy i palce ledwie zdążają zapisywać słowa. Przez większość czasu jednak pisanie jest po prostu pracą, dość żmudną. Nie jestem pewna, jak to brzmi dla czytelnika, czy uznaje takiego twórcę za wiarygodnego. W przypadku Paciorka dochodzi kolejny problem, bo on pisze bestsellery. Sama jestem dosyć niszowa, mam grupę wiernych czytelników, która – mam nadzieję – z każdą książką się rozszerza, ale pod względem popularności mogłabym bardziej utożsamiać się z żoną Kajetana, malarką.
A.P.: Czy planując intrygi swoich powieści inspiruje się Pani prawdziwymi zbrodniami?
M.Z.: Nie, a przynajmniej nie świadomie. Wszystkie zbrodnie powstają w mojej wyobraźni. Impulsem mogą być jakieś drobne zdarzenia z codzienności. Na przykład kilka lat temu byłam w kościele i zauważyłam dwoje ludzi, prawdopodobnie małżeństwo. Kobieta poszła do komunii, a później długo nie wracała. Mężczyzna się rozglądał, ale partnerki nie było widać. Msza się skończyła i zapewne kobieta się znalazła, ale ja pomyślałam, że chciałabym wykorzystać tę scenę w powieści. Trochę mi to zajęło, ale w końcu opisałam to w Kształcie demona.
A.P.: Jak przygotowywała się Pani do napisania historii o chorobie psychicznej?
M.Z.: Można powiedzieć, że przygotowuję się do tego całe życie. Pierwszą popularnonaukową książką o zaburzeniach były Psychopatie Antoniego Kępińskiego. Od tego czasu przeczytałam sporo innych opracowań, śledzę również artykuły internetowe, blogi czy wideoblogi prowadzone zarówno przez psychologów, psychiatrów czy po prostu przez osoby, które cierpią na różnorakie zaburzenia osobowości. Interesuje mnie ludzka psychika jak również wszelkie odchylenia od tak zwanej normy. Lubię też o nich pisać. W poprzednich powieściach poruszałam na przykład motyw zespołu Münchhausena czy zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych.
A.P.: Co obudziło w Pani pisarkę?
M.Z.: Pisać chciałam zawsze, w zasadzie od dzieciństwa. Zazwyczaj kończyło się jednak na myśli, że kiedyś napiszę. Nie zaczynałam z powodu wrodzonego lenistwa, chociaż wymówką mogłoby być to, że zajmowałam się innymi rzeczami. Dopiero gdy urodziły się córki, zaczęłam pisać dla nich krótkie historyjki. Później wolałam tworzyć teksty dla dorosłych i zarejestrowałam się na portalu, gdzie wstawiałam opowiadania. Moja starsza córka zaproponowała, żebym wysłała jedno z nich do czasopisma, więc to zrobiłam. Zostało przyjęte i opublikowane. Po jakimś czasie postanowiłam spróbować sił w dłuższej formie. Odpowiadając więc na pytanie, co obudziło we mnie pisarkę, muszę powiedzieć: moje dzieci.
A.P.: Czego potrzebuje Pani do pisania? Czy konieczny jest odpowiedni nastrój? Muzyka? Mocna kawa?
M.Z.: Mogę pisać w każdym nastroju. Jeśli jestem czymś bardzo zestresowana lub podekscytowana, trochę dłużej trwa, zanim złapię odpowiedni rytm i wyłączę się z emocji realnego świata. Muzyka podczas pisania mi przeszkadza, potrzebuję ciszy. Kawy natomiast wypijam mnóstwo, idzie jedna filiżanka za drugą. Mąż nawet ostatnio zażartował, że powinnam zwrócić się o refundację. Nie robię już mocnej, bo przy takich ilościach, zapewne nie wytrzymałoby serce.
A.P.: Nad czym pracuje Pani obecnie?
M.Z.: Piszę teraz thriller psychologiczny o siostrach bliźniaczkach. Ich drogi się rozeszły i kobiety żyją zupełnie inaczej, ale spotykają się regularnie w domu na skraju Zakopanego, który przez fanatyków internetowych jest określany jako nawiedzony. Podczas jednego ze spotkań dochodzi do tragedii. Tu przerwę, bo wszystko, co powiedziałabym ponadto, byłoby spojlerem. Mogę tylko dodać, że zawsze fascynowała mnie więź między bliźniakami i od dawna chciałam napisać o tym powieść.
A.P.: Dziękuję za rozmowę!