Adam Podlewski: Czy dałby Pan radę, pracując jako agent Róży Krull?
Alek Rogoziński: Nie, bo zabrakłoby mi cierpliwości. A ponieważ Róża jest moim żeńskim alter ego, to podziwiam wszystkich, którzy wytrzymują ze mną: wydawców, mojego agenta, znajomych. Ja na ich miejscu już dawno nasłałbym na siebie bułgarską mafię z Krwawym Wasylem na czele.
A.P.: Czy uważa się Pan za konesera malarstwa?
A.R.: Chyba nie... Choć ściany pokoju, w którym piszę, świadczą o czymś odwrotnym. Nad moim biurkiem wisi reprodukcja, bo nie stać mnie na oryginał, ani opłacenie kogoś, kto by go buchnął z muzeum, obrazu „Róże Heliogabala" pędzla Lawrence'a Almy-Tademy. To moment, w którym szalony, nastoletni rzymski imperator spuszcza na swoich gości tyle płatków róż, że pod ich ciężarem część z nich traci życie. Podobno cesarz faktycznie takim sposobem pozbywał się swoich politycznych przeciwników. Z kolei za mną znajduje się reprodukcja „Wiosny" mojego ukochanego Sandro Botticellego. Znawcą więc może nie jestem, ale sztuki plastyczne mają wpływ na moją wrażliwość i wyobraźnię.
A.P.: Jak powstała powieściowa postać Patti Garnicky? Czy uważa się Pan za znawcę świata polskich (pato)celebrytów?
A.R.: Teraz już nie, ale w czasach, kiedy zarabiałem na (prze)życie, pracując w głupiutkich pisemkach o gwiazdach, nawet obudzony w środku nocy mogłem na pamięć wyrecytować nazwiska wszystkich chłopaków Dody albo imiona dzieci Michała Wiśniewskiego. Tyle, że to były prawdziwe gwiazdy. Obecne celebrytki, znane głównie z tego, że są znane, wiecznie mi się mieszają. Dlatego w powieści Póki śnieg nas nie rozłączy stworzyłem własną celebrytkę, inspirowaną realnymi postaciami, ale tylko troszeczkę. Nie chciało mi się nikomu robić reklamy.
A.P.: Jak powstało Mordercze, matecznik komisarza Darskiego i miejsce akcji najnowszej powieści? Czy wzorował je Pan na jakimś prawdziwym miasteczku?
A.R.: Ta zapomniana przez ludzi i Stwórcę mieścina pojawiła się po raz pierwszy w powieści Nieboszczyk sam w domu. A ponieważ umieściłem w niej rodzinny dom bohatera wielu moich powieści, komisarza Darskiego, to jakoś teraz łatwo mi było tam powrócić. Poza tym, mówiąc szczerze, nie chciało mi się już kombinować nad nazwą nowego miasteczka, którego nie ma na naszej mapie. To katorżnicze zajęcie, zważywszy na fakt, że ludzie mieszkają na przykład w Pupkowiźnie czy Oszczywilku. Swoją drogą, nie zazdroszczę im podawania adresu.
A.P.: Proszę polecić nam prezent idealny. Czy istnieje książka tak uniwersalna, że można ją przeznaczyć na świąteczny prezent zarówno dla kumpla z pracy, żony, jak i teściowej?
A.R.: Kiedyś była to Książka telefoniczna. Ale w tych czasach... Chyba takiej nie ma.
A.P.: Gdzie leży granica dobrego smaku w satyrze i humorze w ogóle? Czy spotkał się Pan z autentycznie urażonymi pańskimi powieściami czytelnikami?
A.R.: Wiele razy i nigdy się za to nie obrażam. Z poczuciem humoru bywa różnie i wiem to najlepiej po samym sobie. Mnie na przykład prawie w ogólnie nie śmieszą rodzime kabarety. Zwłaszcza te bazujące głównie na tym, że jak się powie jakiś wulgaryzm, to publiczności wystarczy. I nie żebym był jakimś pruderykiem, który oburzy się na słowo „dupa", czy gorsze, tylko musi się ono znajdować w jakimś kontekście, a nie występować sztuka dla sztuki, bo wtedy akurat sztuką nijak nie jest. Kocham skecze kabaretu Hrabi i Joanny Kołaczkowskiej. Są kwintesencją inteligentnego humoru, gry słowami, skojarzeniami, kipią metaforami, ironią. Dla mnie właśnie taki humor jest najlepszy i takim też staram się okraszać swoje powieści. A czy z dobrym rezultatem, to już zostawiam ocenie Czytelniczek i Czytelników.
A.P.: W jakim stopniu wierni fani mają wpływ na pańskie powieści? Czy czytelnicy potrafią zmusić Pana do kontynuacji cyklu, podjęcia określonego tematu lub inspiracji prawdziwym wydarzeniem?
A.R.: Nikt nie jest w stanie mnie zmusić do niczego. Najczęściej baaaaardzo dotkliwie przekonują się o tym moi wydawcy (śmiech). Sztuka tylko wtedy ma sens, jeśli wypływa prosto z serducha artysty, a nie wtedy, kiedy ktoś go do czegoś namówi. Wtedy przestaje to być artyzmem, a staje się rzemiosłem. Albo raczej wyrobnictwem, a jako takie niewiele mającym wspólnego ze sztuką.
A.P.: Czy jest Pan pisarzem zdyscyplinowanym? Czy wypracował Pan jakąś twórczą rutynę, albo chociaż nawyki?
A.R.: Niestety nie. I jest to odpowiedź na oba te pytania. Chciałbym, żeby było inaczej, ale całe moje życie to jeden wielki chaos. Trudno w nim o rutynę.
A.P.: Nad czym pracuje Pan obecnie?
A.R.: Zamierzam w przyszłym roku dopisać kolejne tomy do cyklu Róża Krull na tropie, bo dałem mojej bohaterce przez dwa lata wypocząć i trochę się za nią stęskniłem. Poza tym w kolejce czekają też przygody Mai i Kazimiery, czyli bohaterek cyklu o teściowych. No i trzeci, finałowy tom mojej XVII-wiecznej sagi Gorset i szpada. Mam nadzieję, że dam radę to wszystko napisać. Trzymajcie kciuki!
A.P.: Dziękuję za rozmowę!
ALEK ROGOZIŃSKI
Pisarz, twórca komedii kryminalnych i powieści obyczajowych. Do jego najpopularniejszych książek należą: Jak Cię zabić, kochanie?, Teściowe muszą zniknąć, Nieboszczyk sam w domu, Babka z zakalcem i Zemsta jest słodka.
W 2019 roku jego kryminał Raz, dwa, trzy... giniesz ty! doczekał się inscenizacji teatralnej. W 2022 roku został nagrodzony za całokształt twórczości statuetką Złoty Pocisk. W sumie książki sygnowane jego nazwiskiem rozeszły się już w nakładzie ponad miliona egzemplarzy. Prywatnie jest wielbicielem podróży, Madonny i Jima Morrisona, herbaty Earl Grey, włoskiej kuchni, bowlingu i wszelkich gier karcianych.
zdjęcia: Anna Powałowska
powrót