Marek Teler: W swoim najnowszym kryminale W cieniu góry opisuje Pani sprawę mordercy młodych kobiet, który w oryginalny sposób „oznacza" swoje ofiary. Kiedy pojawił się w Pani głowie pomysł na fabułę powieści?
Agnieszka Jeż: Podczas zeszłorocznych wakacji. Każdy odpoczynek sprzyja mojej inwencji twórczej. Przez odpoczynek rozumiem nienormowany czas na czytanie i intensywne chodzenie, najchętniej połączone z wyjazdem. Takie zanurzenie w innych światach działa stymulująco na moje neurony – iskry skojarzeń i pomysłów zaczynają żwawo przeskakiwać. Tak było podczas lektury Wędrownego Zakładu Fotograficznego Agnieszki Pajączkowskiej. Autorka jeździła wzdłuż wschodniej granicy Polski i proponowała tamtejszym mieszkańcom niecodzienny barter – zrobione im i wywołane zdjęcia wymieniała na opowieści. Każda i każdy z jej rozmówców to była historia na (o)powieść. Mnie urzekła jedna, którą postanowiłam przerobić na kryminał. Wiedziałam, że to będzie jeden z wątków, który musi się spleść z innymi, by razem dać mocną i mroczną fabułę. Od razu pomyślałam o Beskidzie Niskim jako o miejscu akcji. Nawet więcej – o kolejnym bohaterze, bo tak traktuję wybrane lokalizacje. Miesiąc później wybierałam się do Krempnej, gdzie spędziłam wiele wspaniałych wakacji, tyle że ostatnie w 1994 r. Chciałam – musiałam – sprawdzić, ile z moich wspomnień wytrzymało próbę czasu. Ku mojemu zdumieniu i nostalgicznej radości okazało się, że bardzo dużo. Zeszłoroczne trasy przemierzałam już więc nie tylko dla przyjemności, ale i w ramach kwerendy. I to podczas tych wielogodzinnych wędrówek wymyśliłam dwa kolejne wątki, które w połączeniu z tym już wspomnianym stworzyły moim zdaniem bardzo interesującą i klimatyczną zagadkę kryminalną.
M.T.: Po serii kryminałów o policjantce Wierze Jezierskiej tym razem powierza Pani zadanie rozwiązania kryminalnej zagadki dwóm mężczyznom – podkomisarzowi Piotrowi Durlikowi i dziennikarzowi Marcinowi Stryjkowskiemu. Czy mogłaby Pani opowiedzieć więcej o tych dwóch bohaterach książki – co ich łączy, a co dzieli w podejściu do sprawy?
A.J.: Na pierwszy rzut oka dzieli ich wszystko. Stryjkowski jest przystojnym mężczyzną, któremu wiele się w życiu udaje, na przykład bogato się ożenić i intensywnie romansować. Idzie za swoimi pragnieniami – asceza i wyrzeczenia nie dla niego. Do czasu gdy kochanka ginie, a żona dowiaduje się o pokątnym związku. Durlik jest człowiekiem racjonalnym i uczciwym – zarówno zawodowo, jak i prywatnie. O Stryjkowskim nie myśli szczególnie ciepło, zwłaszcza ze względu na jego niefrasobliwą moralność. W trakcie śledztwa ze zdumieniem odkryje jednak, że i jemu może się zdarzyć uczucie niespełnienia, co będzie okolicznością, by wejść w skórę Stryjkowskiego, który z podejrzanego staje się niejako partnerem w dochodzeniu – choć niechcianym partnerem. Jeśli idzie o dojście do prawdy, to motywacje Durlika są czyste – to jego praca, co nie znaczy jednak, że zawsze jest łatwo odłożyć emocje na bok. Stryjkowski zaś przede wszystkim chce się dowiedzieć, kto zamordował jego kochankę, i mieć pewność, że nie była to jego żona. Metody również mają odmienne, bo mocno przefiltrowane przez ich osobiste doświadczenia. Białe i czarne – w sumie niezły duet do prowadzenia sprawy, w której jest sporo odcieni szarości – tak niejednoznaczni i trudni do oceny są wszyscy, których obejmuje dochodzenie.
M.T.: W Pani książce pojawiają się też nawiązania do historycznych wydarzeń, jak choćby przesiedlenia ludności w ramach akcji „Wisła". W jaki sposób zbierała Pani informacje na temat tych tragicznych wydarzeń z lat 40.?
A.J.: To była typowa kwerenda historyczna – książki naukowe i popularnonaukowe, artykuły i inne publikacje. Oczywiście podstawowe i bardziej złożone informacje znałam, ale im głębiej wchodziłam w temat, tym bardziej rozumiałam jego złożoność. Podczas pobytu w Krempnej czytałam Pusty las Moniki Sznajderman. Autorka opisuje Wołowiec, ale losy jej bohaterów są podobne do tych, które stały się udziałem innych mieszkańców tych terenów. Jak żyć w miejscu, w którym garstka ludzi zajmuje miejsce po ośmiuset, jak wypełnić taką przestronną pustkę? Szczególnie gdy tych ośmiuset nie odeszło tak, jak nakazuje czas, lecz zmiotła ich historia? – pyta Sznajderman. To pytanie zadawałam sobie każdego dnia podczas swoich wypraw. Odnajdywałam ślady dawnego życia – w starych sadach, pordzewiałych krzyżach, nie do końca zarośniętych fundamentach domów. Czasem takie miejsca były oznaczone tablicami, gdzie widniały zdjęcia sprzed lat – trudno i boleśnie w obecnym, już zaanektowanym przez naturę terenie odszukiwało się ślady tamtych czasów. Ten sposób poznawania historii jest mi szczególnie bliski – gdy ma ona twarz konkretnych ludzi, którym dziejowa zawierucha całkowicie zmieniła życie. Moi bohaterowie to taki ukłon pamięci w stronę tamtych ludzi, których historia potraktowała jak pacynki.
M.T.: Zarówno Pani powieści obyczajowe, jak i kryminalne pokazują, jak duży wpływ ma historia na życie nie tylko poszczególnych jednostek, ale i całych społeczności. Jaka epoka historyczna jest zatem najbliższa Pani sercu i najbardziej Panią fascynuje?
A.J.: Właśnie te jednostki – konkretni ludzie – najczulej do mnie przemawiają. Jasne, historię poznaje się, nazwijmy to, ogólnie, jako losy narodów, grup etnicznych, społeczności, ale inaczej się ją odczuwa, gdy z tych całości wybiera się poszczególne osoby i ich losami objaśnia się bezduszne mechanizmy wojen, rewolucji, zmian dziejowych. Historia Polski to właściwie ciągły niepokój, dramaty, walka i wolty. Ustawiczne drżenie, brak stabilizacji. Bliskość sercu raczej tu nie pasuje, bo serce wolałoby spokoju, ale wśród naszych dziejów najbardziej interesują mnie dwudziestolecie międzywojenne, lata wojny i te tuż po także.
M.T.: Zaczynała Pani swoją działalność literacką od powieści obyczajowych i w swoich kryminałach również zwraca Pani dużą uwagę na relacje międzyludzkie. Czy w książce W cieniu góry ten aspekt obyczajowy również ma duże znaczenie?
A.J.: Właściwie to pierwszą moją książką był esej o dwudziestoleciu międzywojennym. Zaczęło się od tego, że wydawca poprosił mnie, bym napisała o kuchni międzywojnia. Powiedział: Pisałaś pracę magisterską z tego okresu, jeść lubisz.... Przekonał mnie, jednym i drugim. Ustaliliśmy, że same przepisy to za mało – trzeba jeszcze zrobić wprowadzenie do epoki, bo był to czas niezwykle dynamiczny, a w naszym kraju buzowało wtedy jak w tyglu. I to wprowadzenie – z założenia kilkustronicowe – rozrosło się niebotycznie. No bo jak mówić o samym jedzeniu, pomijając uwarunkowania społeczne, polityczne, narodowościowe, kulturalne, obyczajowe?... Podobnie mam podczas pisania powieści – jak zbudować postać, nie osadzając jej w miejscu, czasie i między innymi? Jak opowiadać o emocjach, kiedy bohater jest papierowy, bez przeszłości, doświadczeń, niepewności i przekonań? A emocje to podstawa w naszym działaniu – w powieści obyczajowej też mogą być intensywne, przekraczać różne granice, ale w kryminale ich intensywność jeszcze rośnie i wychodzą nie tylko poza granice moralności, konwenansu, ale i prawa. Wydarza się zbrodnia. Dla mnie, jako czytelniczki i pisarki, te uwarunkowania mają duże znaczenie – w jaki sposób człowiek staje się przestępcą lub ofiarą? Bez tego tła historia kryminalna przypominałaby naukę historii, gdzie podaje się suche fakty, nie tłumacząc przyczyn.
M.T.: Jak czytelniczki Pani powieści obyczajowych podchodzą do Pani „kryminalnego" oblicza? Czy te dwa gatunki mają innych odbiorców, czy też w dużej mierze się oni pokrywają?
A.J.: W przypadku części czytelniczek – i czytelników, bo także mężczyźni czytają moje powieści obyczajowe – gatunek ma mniejsze znaczenie, bo, po pierwsze: nie są literacko zamknięci, a po drugie: lubią moje pisanie. Na pewno jest grupa, która uwielbia obyczaj, ale wiele już razy słyszałam lub czytałam, że do tej pory ktoś nie sięgał po kryminał, bo nie chciał się nurzać we krwi, bał się brutalności i drastyczności, a po serii z Wierą Jezierską czy W cieniu góry przeżył miłe zdziwienie, że lektura była taka przyjemna – to znaczy, że był dreszcz, mroki i oddech na karku, ale we wciągający sposób i że tak to się można bać.
M.T.: Wiem, że w czasach licealnych interesowały Panią przede wszystkim nauki ścisłe, lecz studiowała Pani dwie filologie – polską i bałtycką. Uważa Pani, że ścisły analityczny umysł przydaje się w konstruowaniu kryminalnej zagadki?
A.J.: Umysł ścisły przydaje się w życiu do absolutnie wszystkiego! Z perspektywy czasu widzę, że wybór mat-fizu w liceum, a potem filologii na studiach – choć wtedy może przypominał młodzieńcze niezdecydowanie – wyszedł mi na dobre. Z jednej strony jestem rozważna, z drugiej – romantyczna. I zawsze logiczna, co nie wyklucza intuicji, o której myślę, że jest po prostu ultraszybkim działaniem naszego mózgu, za którym (świadomie) nie nadążamy. A co do kryminałów, to wbrew pozorom jest wymagający gatunek – służy rozrywce, niby błaha sprawa, ale żeby intryga była dobrze wymyślona i sprawnie podana, trzeba pogimnastykować umysł.
M.T.: Którzy autorzy kryminałów byli dla Pani największym źródłem inspiracji w pracy nad książką W cieniu góry? Do jakich twórców sięga Pani najczęściej?
A.J.: Zacznę od klasyki, którą poznałam jako pierwszą – to Agatha Christie i Arthur Conan Doyle. Skoro tak, to już chyba nie dziwi, że tło obyczajowe i wątki psychologiczne są dla mnie ważne? Potem, a jakże, Chmielewska i dwie serie Z Jamnikiem i Klub Srebrnego Klucza. Z nich raczej nie czerpię, zwłaszcza że polskie tytuły miały popularyzować działalność Milicji Obywatelskiej, ale czy postulat „pożytecznej rozrywki" we mnie nie zapadł, to nie wiem. W czasach gdy rynek książki się otworzył, miałam etap zaczytywania się w literaturze skandynawskiej. Lubię te kryminały – za atmosferę, za to, że natura i pejzaż odgrywają tam dużą rolę, i że w tych historiach ważne są i obyczaj, i psychologia. Gdybym miała wskazać tu jedno nazwisko, byłby to chyba Jussi Adler-Olsen. A jeśli więcej, to: Karin Fossum, Henning Mankell i Lars Kepler. Spoza tego kręgu bardzo, bardzo lubię Fred Vargas. Cóż tam jest za klimat i jak te opowieści płyną! Z polskich twórców miłym odkryciem byli dla mnie Małgorzata i Michał Kuźmińscy. Kryminały „etno" – świetny pomysł, wykonanie także.
M.T.: Nie ukrywa Pani, że jest córką górala i wielką miłośniczką gór, o czym świadczy choćby osadzenie akcji Pani nowego kryminału w Beskidzie Niskim. Za co najbardziej ceni Pani górski krajobraz?
A.J.: Za spokój i ciszę (wybieram takie właśnie szlaki, z bólem serca się godząc, że być może są miejsca, do których nie wrócę – nie da się kontemplować w tłumie). Za przypomnienie, że wobec sił natury człowiek musi być pokorny. Za piękno, które odbiera dech. Za sposobność pobycia sam na sam ze sobą w miejscu, w którym udawać się nie da. Za możliwość pokonywania swoich ograniczeń. Za uczucie satysfakcji po zdobyciu szczytu, które rozrywa pierś. Za zapach łopianów nad potokiem. Za porządek, który wydaje się nie z tego świata.
M.T.: Jakie są Pani dalsze plany wydawnicze – czy będzie to kolejny kryminał, a może tym razem powieść obyczajowa?
A.J.: Będzie dużo, ale po kolei: we wrześniu premiera pierwszego tomu sagi o losach rodziny Polakowskich. Nagły świt zaczyna się w 1937 r. i obejmuje lata zsyłki na Sybir. W tym tomie poznajemy jeszcze dwóch innych bohaterów, których losy splotą się z historią Polakowskich i przez dekady, na różnych kontynentach oraz w różnych krajach, będą współtrwać aż do współczesności. To opowieść o tym, czym jest ludzkie życie – wypadkową przypadku i historii. I próbą, by wyrwać z niego jak najwięcej – czasem udaną, a czasem nie. Jeszcze w tym roku pojawi się też inny obyczaj – opowieść inspirowana historią prawdziwą – o tym, jak sobie poradziła pewna kobieta, gdy mąż jej oznajmił, że są zrujnowani, po czym się oddalił, zostawiając ją z trojgiem dzieci. Ona zaś, po krótkim załamaniu, zakasała rękawy i zaczęła... nie, tego nie zdradzę. Powiem za to, że wyjechała do Zakopanego, gdzie „nuty życia dzikie" i spotkała Nałkowską, Witkacego, Makuszyńskiego, Chwistka – bo akcja toczy się w międzywojniu. Smakowity klimat! No, a potem to już kryminał.
powrót