Adam Podlewski: Jak powstał cykl o Igorze Brudnym? Z tempa pisania oraz związku intryg, można wnosić, że siadając do Piętna miał Pan wizję dalszej historii...
Przemysław Piotrowski: Traktuję to jako komplement, bo pisząc Piętno nie miałem planów kontynuowania tej historii, a taka kontynuacja zwykle musi sensownie łączyć się z tym, co już zostało napisane. Owszem, mniej więcej pod koniec zaświtał mi pomysł na drugi tom, ale był bardzo mglisty i dopiero, gdy zabrałem się za pisanie, to musiałem to wszystko jakoś poskładać, aby trzymało się kupy. To nie jest proste zadanie, bo wtedy człowiek nie ma już tego komfortu, że może wymyślać, co mu się żywnie podoba, musi trzymać się pewnych zasad, pilnować logiczności zdarzeń z pierwszego tomu, zachowania się czy ewoluowania bohaterów, tworzyć, wciąż mając na uwadze to, co już stworzył wcześniej. W Sforze w większości pojawiają się starzy znajomi, kilku nowych, ale generalnie musiałem to wszystko zgrabnie ze sobą połączyć. Jeśli natomiast chodzi o Cheruba, to rzeczywiście myślałem już o nim pracując nad Sforą i pewne wątki, które pojawiły się w drugim tomie, a zostały potraktowane tak, powiedzmy, po macoszemu, zostały wprowadzone z pełną premedytacją, bo wbrew pozorom są niezwykle ważne w odniesieniu do Cheruba. Chyba idealnym przykładem jest postać prokurator Arlety Winnickiej, która fabularnie rozwija skrzydła dopiero w Cherubie, a relacja jaka została delikatnie zarysowana pomiędzy nią, a Igorem Brudnym jeszcze w Sforze, ma niebagatelne znaczenie w tomie numer trzy.
AP: Skąd przyszedł pomysł, aby w centrum intrygi umieścić sierociniec?
PP: Sierocińce mają w sobie coś ponurego, jakiekolwiek by nie były i jakkolwiek nie byliby w nich traktowani wychowankowie. To dość fajny punkt wyjścia do stworzenia mrocznej historii. Nie miałem jednak planu, aby znalazł się on w centrum intrygi, tak naprawdę ten sierociniec był mi potrzebny do zarysowania profilu psychologicznego głównego bohatera, który się w takiej placówce wychował. A że sierociniec prowadzony przez hieronimki był miejscem skrajnie złym, wątek ten dawał spore pole do popisu i wykorzystałem go w kolejnych tomach.
AP: Czy historie opowiedziane w pańskim cyklu są, choćby pośrednio, inspirowane prawdziwymi zdarzeniami? Czy mogą być odczytane, jako głos o roli Kościoła Katolickiego w życiu społecznym Polski?
PP: Pisząc Piętno nie miałem aspiracji, aby w jakikolwiek sposób rozliczać Kościół, a książka miała być czystą rozrywką. Jest jednak pewna skrajność w tym, że to właśnie duchowni, w założeniu ludzie mający pomagać i chronić bezbronnych, częstokroć straszliwie ich krzywdzą, zwłaszcza najbardziej bezbronne, ufne, potrzebujące troski dzieci. Nie chcę się tu rozwijać na temat wątku pedofilskiego, ale wszyscy wiemy jak jest i to wzbudza silne emocje chyba w każdym z nas. Ksiądz i dziecko. Oprawca i ofiara. Brzmi nie tylko obrzydliwie, ale po prostu strasznie, zwłaszcza, że duchowni zwykle nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, co czyni ten ohydny proceder dla przeciętnego obywatela jeszcze bardziej odrażającym. Historie opisane w moich powieściach nie były natomiast inspirowane żadnymi prawdziwymi zdarzeniami, to czysta fikcja.
AP: Proszę sobie wyobrazić sobie własnego bohatera w rzeczywistości. Czy inne zespoły dochodzeniowe byłyby by równie cierpliwe i otwarte na ekstrawagancje Igora, co inspektor Czarnecki i jego współpracownicy?
PP: W zdecydowanej większości pewnie nie, ale tę relację oparłem na dwóch bardzo istotnych kwestiach. Pierwszą był fakt, że Igor, ponury, gburowaty i odstręczający typ, pojawił się w grupie nie tylko jako policjant o twarzy mordercy, ale także jako człowiek mający na celu odkrycie historii swojej rodziny i tego nikt nie miałby prawa mu zabronić, nawet gdyby został całkowicie odsunięty od śledztwa, lepiej więc było nawiązać współpracę, w domyśle trzymać go na smyczy. Drugą kwestią była postać Romualda Czarneckiego, charyzmatycznego lidera grupy dochodzeniowo-śledczej, człowieka doświadczonego, o niezwykle analitycznym umyśle, ale także rzadko spotykanym w tym fachu sposobie bycia, wysokiej kulturze i wręcz wiktoriańskim stylu. I już nie wnikając w szczegóły tylko on miał do niego cierpliwość, w przeciwieństwie do reszty grupy, która od początku była wobec Brudnego dość sceptyczna, jeśli nie powiedzieć, że widziała w nim głównego podejrzanego.
AP: Dlaczego zdecydował się Pan spleść w postaci Igora tyle różnych wątków? Nie boi się Pan krytyki, skierowanej wobec realizmu kreacji swojego bohatera?
PP: Trudno odnieść się do tego pytania, nie zdradzając treści, ale tak naprawdę główny wątek jest jeden – Igor Brudny jest wychowankiem sierocińca, w którym działy się bardzo, ale to bardzo złe rzeczy, reszta zaś – choć nie wszystko - wynika z tego właśnie. Odbieram to raczej jako pytanie o logikę wydarzeń, ich konsekwencje i generalnie konstrukcję fabuły, a to akurat są dla mnie absolutnie priorytetowe kwestie. W moich powieściach nie mają prawa znaleźć się dziury fabularne, czy – co jest chyba jeszcze gorsze niż te dziury, bo świadczy o tym, że pisarz zrobił to z pełną premedytacją - tak zwane skróty fabularne. Wszystko musi z czegoś wynikać, musi mieć sens i być zapięte na ostatni guzik, nawet jeśli czasem trochę poniesie mnie fantazja. Poza tym kwestia realizmu kreacji bohatera to rzecz niemożliwa do zweryfikowania, bo ludzie mają niesamowicie pokręcone życiorysy, pierwsze przykłady z brzegu: jaki jest potencjalny realizm tego, że młody chłopak z warszawskiego osiedla Robert Lewandowski został najlepszym piłkarzem świata albo drugi, niejaki Jarosław, który kiedyś z bratem bliźniakiem ukradł księżyc, po latach stał się naczelnikiem państwa? Brudny i jego historia to przy nich pikuś. (śmiech)
AP: Jak wyglądało pańskie przygotowanie do napisania powieści. Na przykład: czy przed pisaniem Sfory obserwował Pan zachowanie wilków?
PP: Zawsze mam na uwadze jedną rzecz – po moją książkę może sięgnąć każdy, w przypadku kryminału także: policjant, prokurator, lekarz, patomorfolog, itp. Dlatego robię wszystko, aby każdy z nich nigdy mi nie zarzucił, że piszę bzdury. Przy pisaniu trylogii z Igorem Brudnym kontaktowałem się ze wszystkimi z nich, z kilkoma napiłem się czegoś mocniejszego, przegadaliśmy tematy, dodatkowo z myśliwym i weterynarzem, właśnie odnośnie wilków. Oczywiście nie latałem po lasach w poszukiwaniu sfory, ale wiem, że kilka krąży w Lubuskiem i choć zwykle trzymają się od człowieka z daleka, to bywają utrapieniem dla gospodarzy wiejskich, czasem próbując atakować trzodę chlewną. W Sforze były trochę bardziej agresywne, ale to też z czegoś wynikało, choć to oczywiście już taka trochę moja fabularna wariacja. Generalnie jednak staram się dowiedzieć jak najwięcej, oczywiście dużo poczytać na dany temat, a jeśli to możliwe to spotkać się z ekspertem z danej dziedziny. Taką ciekawostką jest na przykład fakt istnienia miasteczka bezdomnych przy zielonogórskim wysypisku śmieci (gdzie znaleziono pierwszą ofiarę) o czym nie miałem pojęcia póki tam nie pojechałem. Okazało się, że w gliniankach i skleconych z kartonów chatkach mieszka kilkadziesiąt osób, dzięki czemu udało mi się zamieścić w powieści dodatkowy smaczek.
AP: Jak powstała placówka opiekuńczo-wychowawcza sióstr hieronimek w Zaborze? Czy powieściowy sierociniec inspirował się jakąś prawdziwą instytucją?
PP: Sierociniec hieronimek w Zaborze to czysta fikcja.
AP: Podobne pytanie musi paść o Ostrogę. Czy istnieje miejsce, które zainspirowało Pana do stworzenia tego, powiedzmy delikatnie, wyjątkowego klubu?
PP: Nie jest wcale taki wyjątkowy, bo profesjonalnych klubów BDSM jest w Polsce przynajmniej kilka. Nie wiem czy akurat tak ekstrawaganckich jak fikcyjna Ostroga, bo nawet jeśli chciałbym się do takiego dostać na konsultację, to pewnie by mnie pogonili, gdyż w tym specyficznym biznesie dyskrecja jest najważniejszą z zasad, co wydaje się bardziej niż oczywiste. Ale ponieważ zawsze przygotowuję się do napisania moich powieści bardzo drobiazgowo, to musiałem wgryźć ię w temat i hmm... powiedzmy, że odbyłem konkretne konsultacje z kimś, kto siedzi w tym biznesie od lat, a jedna z bohaterek Cheruba jest wzorowana właśnie na tej osobie.
AP: Ile jest „Czarneckiego w Czarneckim"? Jak intensywnie wzoruje się Pan w pisarstwie na prawdziwych postaciach?
PP: Bywa, że tak i akurat Czarneckiego w Czarneckim jest bardzo dużo. Prawdziwy Czarnecki rzeczywiście istnieje i jest emerytowanym inspektorem wydziału dochodzeniowo-śledczego, zajmującego się najtrudniejszymi sprawami, zwykle morderstwami, jest też moim przyjacielem i niezwykle cennym źródłem informacji. I możecie w to wierzyć albo nie, ale prawdziwy Czarnecki też jest niezwykle kulturalnym człowiekiem, można powiedzieć, że jego rys charakterologiczny nijak nie pasuje do pracy jaką wykonywał przez kilkadziesiąt lat. Co ciekawe, gdy jeszcze pracował jako inspektor, wszyscy jego podwładni wiedzieli, że w jego obecności nie mogą przeklinać, stąd i w mojej powieści pozwalają sobie na wulgaryzmy zwykle dopiero, gdy nie ma w pobliżu ich pryncypała, z pewnymi wyjątkami oczywiście. W książce pojawił się jeszcze patomorfolog Robert Krzywicki, który istnieje pod nieco innym nazwiskiem. To właśnie dzięki niemu mogłem tak drobiazgowo odtworzyć w powieści fragmenty z sekcji zwłok, bo dzięki jego uprzejmości kilka z nich mogłem zobaczyć na żywo, w tym także na zwłokach w stanie dalekiego rozkładu, co uwierzcie mi, do przyjemnych rzeczy nie należy. Gdzieś tam swoje odpowiedniki mają Filip Trochan, Arleta Winnicka czy Eliza, ale to raczej zlepek różnorakich charakterów stworzonych na potrzebę powieści.
AP: Jak blisko „złego" trzeba podejść, aby o nim pisać? Jak powstają pańskie czarne charaktery, i jak wczuwa się Pan w ich motywacje, obsesje i pożądania?
PP: Czasem bardzo blisko. Zawsze staram się maksymalnie wczuwać w postaci które kreuję, a gdy narracja jest prowadzona ze strony mordercy, to w pewnym sensie i ja chwilowo zamieniam się w psychopatę. Bywa, że czuję wtedy ciarki na plecach, przechodzą mnie dreszcze i później zastanawiam się, czy aby na pewno jestem normalny. Podobnie, gdy stawiam się w roli ofiary. Muszę czuć jej strach, przerażenie. Innym razem muszę pójść na sekcję, poczuć smród gnijących zwłok, usłyszeć świdrujący dźwięk piły tarczowej piłującej czaszkę, czy potrzymać w rękach wyciętą przed chwilą wątrobę, serce czy jelito. Zawsze też staram się udać w miejsca o których piszę (większość z nich rzeczywiście istnieje), wtedy łażę po tych mrocznych zakamarkach, chłonę klimat, robię zdjęcia. Czasem spotykam się z osobami, z którymi w normalnych warunkach nigdy bym się nie spotkał. Ostatnio najbliżej zła znalazłem się pisząc Cheruba. Ponieważ jest tam dość istotny wątek owianego złą sławą darknetu, musiałem przekonać się na własnej skórze czy rzeczywiście jest tak straszny. I to, do czego się tam dokopałem, po prostu zmiażdżyło moją psychikę. Poziom okrucieństwa, skrajnie zwyrodniałego porno, tortur czy egzekucji jest po prostu niewyobrażalny i naprawdę zdałem sobie sprawę, że nie mamy pojęcia co się wokół nas dzieje, bo dziś każdy zwyrodnialec, zboczeniec, psychopata czy zwykły sadysta ma telefon i może nagrać filmik ze swoich dokonań, a najbardziej przerażające są te z krajów Trzeciego Świata. Uwierzcie mi, że darknet to przedsionek piekła i choć wejście tam jest banalnie proste (w Cherubie Julka wszystko tłumaczy), to odradzam, bo tego co tam zobaczycie nie da się już „odzobaczyć". Aby jeszcze bardziej was zniechęcić, to napiszę, że trzy dni po mojej ostatniej wizycie w darknecie, padł mi komputer, a w serwisie powiedzieli mi, że surfując po ciemnej stronie internetu bardzo łatwo natknąć się na wirusy, na które klasyczne oprogramowania antywirusowe nie są odporne.
AP: Nie boi się Pan, że trylogia Brudnego może się okazać zbyt mroczna, jak na czas pandemii? Czy czytelnik nie potrzebuje teraz więcej powieści o lżejszym klimacie i jednoznacznie pozytywnym zakończeniu?
PP: Póki co feed back od Czytelników sugeruje zupełnie coś innego, mało tego, do tej pory nie otrzymałem ani jednej zwrotnej wiadomości od kogoś, kto by wspomniał o takiej korelacji. Dostaję za to setki próśb o więcej, co nie ukrywam, bardzo mnie cieszy i daje motywację do dalszego pisania. Żeby nie było tak różowo to oczywiście gdzieś tam w necie odnajduję negatywne recenzje, ale zdaję sobie sprawę, że moje książki nie muszą podobać się wszystkim i to jest jak najbardziej naturalne zjawisko. A jeśli już miałbym odnieść się stricte do pandemii, to moim zdaniem mechanizm może być odwrotny niż Pan sugeruje i Czytelnik, dajmy na to taki, którego te obostrzenia, lockdowny i inne przykre rzeczy związane z koronawirusem uderzyły wyjątkowo mocno, woli poczytać, że ktoś ma jeszcze bardziej przechlapane, dzięki czemu jego problemy automatycznie stają się ciut mniej dotkliwe. Więc nie, absolutnie nie mam takich obaw, poza tym jeśli ktoś ma ochotę na coś lżejszego, to okładki wyraźnie informują, że trylogia z Brudnym to nie ten adres. Rynek jest pełen nowości, także tych o lżejszym klimacie, więc nikt nie powinien mieć problemu ze znalezieniem odpowiedniej powieści dla siebie.
AP: Czego możemy się spodziewać po Panu w najbliższej przyszłości?
PP: Nie mogę zdradzić zbyt wiele, bo to ma być niespodzianka, w każdym razie na wiosnę zostanie wydana moja kolejna powieść i będzie to coś zupełnie innego niż dotychczas. Czy trafi w gusta Czytelników, tego nie wiem, ale będzie czymś nowym, czymś czego na polskim rynku jeszcze chyba nie było, a przynajmniej ja sobie czegoś podobnego nie przypominam. Mogę zagwarantować tylko jedno – emocji w niej nie zabraknie.
AP: Dziękuję za rozmowę!
Magazyn Literacko-Kryminalny POCISK 47/48 (2020)
powrót